kurs w szkole językowej z nativem

[Terha]

Dziewczyny macie jakieś doświadczenie z native speakerami w szkołach językowych? Jak wyglądają takie zajęcia gdzie w jeden dzień prowadzi Polak a w drugi native?

W poniedziałek byłam na pierwszej lekcji z nativem i zanotowałam AŻ jedno nowe wyrażenie (gdzie z naszą dotychczasową lektorką przez ostatni tydzień wyszło 120 nowych słówek do nauczenia). Poza tym na prawie 1,5 godziny zajęć zrobilismy tylko 2 krótkie ćwiczenia (w sumie może z 7 minut nam to zajęło), a reszta to (oprócz ankiety czego oczekujemy) było jego gadanie non stop. Mi udało się wtrącić z kilka zdań, a mojej drugiej koleżance (byłyśmy we 2) kilkanaście. Zrozumiałabym, jeśli by ciągnął nas za język, ale on właściwie sam nadawał. Równie dobrze mogłabym sobie włączyć telewizję hiszpańskojęzyczną. Miałam wrażenie jakby był wzięty z ulicy tylko dlatego, że jest rodowitym Hiszpanem.

Poza tym nie sprawdził zadań, które zadała nam lektorka i nie zadał żadnego zadania na za tydzień. Moim zdaniem tacy lektorzy powinni ze sobą wspólpracować i co zadaje jeden to drugi sprawdza. Ale może źle myślę i w szkole językowej z polskim lektorem robi się książkę, a a nativem zupełnie co innego?

[3ebdb6c370169ce1a39c163fc8d64643247d9f80]

Native bez przygotowanie językoznawczo-dydaktycznego jest... mało użyteczny oględnie mówiąc.

Pomyśl sobie jak Ty miałabyś wejść do klasy pełnej Erasmusów czy innych Ukraińców i "uczyć" ich polskiego, podczas gdy Twoją jedyną kompetencją jest bycie rodzimym użytkownikiem tego języka. Użytkownikiem, który może mówić "poszłem/przyszłem i zajęłem się tom sprawom" i akcentować wyrazy jak politycy.

Zajęcia z nativem są szumnie reklamowane jako Bóg wie co, a niestety dość rzadko okazuje się to naprawdę dobrą inwestycją.

[Terha]

[1=3ebdb6c370169ce1a39c163 fc8d64643247d9f80;7882345 1]
Pomyśl sobie jak Ty miałabyś wejść do klasy pełnej Erasmusów czy innych Ukraińców i "uczyć" ich polskiego, podczas gdy Twoją jedyną kompetencją jest bycie rodzimym użytkownikiem tego języka. Użytkownikiem, który może mówić "poszłem/przyszłem i zajęłem się tom sprawom" i akcentować wyrazy jak politycy. [/QUOTE]

Dokładnie. W żadnym razie nie czuję się kompetentna w tym zakresie.

[MissChievousTess]

Miałam tak na kursie z angielskiego w jednej szkole jak uczyłam się do CAE- jeden native, jeden Polak, ale moja native speaker była po filologii, miała za sobą lata pracy dydaktycznej i nauczyła nas sporo. Native, który jest tylko i wyłącznie native speakerem niewiele może przekazać, bo czasem nawet nie rozróżnia poszczególnych części mowy,elementów gramatycznych. Miałam z takimi native speakerami styczność i oni przed kursem gramatyki opisowej już w szkole, już po ich przyjęciu do pracy nie dawali rady jak ludzie ich o gramatykę pytali. Najlepiej radzili sobie ze slangiem, ale mało kto pytał ich o slang.

[agnieszka_321]

Ja mam trochę inne doświadczenie. Jestem po studiach z filologii włoskiej. Na uczelni (!) mieliśmy zajęcia z native speakerką z Rzymu. I oglądaliśmy na tych zajęciach filmy. Zajęcia nazywały się "konwersacje" i tyle z tych konwersacji było, że mówiliśmy czy film nam się podobał. I tak 5 lat. Nic nie wyniosłam z tych zajęć, poza tym, że jak już udało nam się dojść do głosu (pani miała tendencję do monologów) to poprawiała nasz akcent i jakieś błędy językowe. Ale niczego nowego czy przydatnego nie wyniosłam z tych zajęć. Więc to chyba taka ich cecha, i nie ważne czy w szkole językowej czy na uczelni. A nasza pani mgr była po studiach dydaktycznych.

[MissChievousTess]

Napisane przez agnieszka_321

Ja mam trochę inne doświadczenie. Jestem po studiach z filologii włoskiej. Na uczelni (!) mieliśmy zajęcia z native speakerką z Rzymu. I oglądaliśmy na tych zajęciach filmy. Zajęcia nazywały się "konwersacje" i tyle z tych konwersacji było, że mówiliśmy czy film nam się podobał. I tak 5 lat. Nic nie wyniosłam z tych zajęć, poza tym, że jak już udało nam się dojść do głosu (pani miała tendencję do monologów) to poprawiała nasz akcent i jakieś błędy językowe. Ale niczego nowego czy przydatnego nie wyniosłam z tych zajęć. Więc to chyba taka ich cecha, i nie ważne czy w szkole językowej czy na uczelni. A nasza pani mgr była po studiach dydaktycznych.

Uczelnia państwowa? Bo jeśli chodzi o jakość to ciut tak brzmi jakby pani była tam dla prestiżu, a zarabiała na życie gdzie indziej. Znam takie przypadki. Poprawa akcentu i jakiś błędów językowych to już coś, przynajmniej to mogłaś z tych zajęć wynieść. Wielu native speakerów nie oferuje niestety nawet tego. Ja tam wolę filologa- obcokrajowca, w tym przypadku np. Polkę po włoskiej filologii bo obcokrajowiec by dojść do poziomu near native musi włożyć dużo pracy i wiele zagadnień poznać bardzo świadomie, więc potem ma większą świadomość dotyczącą języka, trudności w jego nauczaniu, pułapek językowych, różnić i podobieństw oraz false friends między swoim językiem rodzimym, a danym językiem obcym itd.

[3ebdb6c370169ce1a39c163fc8d64643247d9f80]

Napisane przez agnieszka_321

A nasza pani mgr była po studiach dydaktycznych.

Na pewno? Może była magistrem czegośtam, a z dydaktyką jako taką miała tyle wspólnego, że przechodziła codziennie obok pokoju Zakładu Dydaktyki?

Zresztą niestety nawet wykształcenie kierunkowe nie jest absolutnym gwarantem. Znam zbyt wielu "nauczycieli" (ze szkół językowych i publicznych) z dyplomem magistra i uprawnieniami do nauczania, którzy nigdy w życiu nie powinni tego robić.

[Limonka2738]

U mnie zależy od języka. Po angielsku native to był koszmar, nic się tam nie działo. Człowiek był raczej niewyedukowany.

Moja native japońskiego skończyła japonistykę na dobrym japońskim uniwerku ze specjalnością dydaktyka. Klasa sama w sobie. Nie mogę się napatrzeć jak jej się poziom zmienia, innych słów i konstrukcji używa tłumacząc studentom początkującym, a innych nam.

Chinki. Jedna po tygodniu nie mówiła do nas w innym języku niż chiński. Akurat nie uczyła mnie, ale inną grupę, mówię o takim na korytarzach. Powtarzała 15 razy, tłumaczyła słowa, pokazywała, ale nigdy nie używała języka innego niż chiński.

Druga była porażka i niestety na nią trafiłam. Nie nauczyła nas żadnego znaku (ja uczyłam się w domu), nie tłumaczyła gramatyki, tylko przygotowywała nas stricte pod certyfikaty językowe.

Trzecia była spoko, też mówiła tylko po chińsku, ale wtrącała angielskie słowa, kiedy mieliśmy bardzo głupie miny.

Więc w sumie to tak jak z nauczycielem - może się trafić dobry lub zły. Ja zawsze lubiłam system, kiedy native to dodatek do nauki z polskim specjalistą.

Z 9 nativów jakich miałam spoko było 4. Więc procentowo jakoś to jest.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz

[Terha]

Napisane przez Limonka2738

U mnie zależy od języka. Po angielsku native to był koszmar, nic się tam nie działo. Człowiek był raczej niewyedukowany.

Moja native japońskiego skończyła japonistykę na dobrym japońskim uniwerku ze specjalnością dydaktyka. Klasa sama w sobie. Nie mogę się napatrzeć jak jej się poziom zmienia, innych słów i konstrukcji używa tłumacząc studentom początkującym, a innych nam.

Chinki. Jedna po tygodniu nie mówiła do nas w innym języku niż chiński. Akurat nie uczyła mnie, ale inną grupę, mówię o takim na korytarzach. Powtarzała 15 razy, tłumaczyła słowa, pokazywała, ale nigdy nie używała języka innego niż chiński.

Druga była porażka i niestety na nią trafiłam. Nie nauczyła nas żadnego znaku (ja uczyłam się w domu), nie tłumaczyła gramatyki, tylko przygotowywała nas stricte pod certyfikaty językowe.

Trzecia była spoko, też mówiła tylko po chińsku, ale wtrącała angielskie słowa, kiedy mieliśmy bardzo głupie miny.

Więc w sumie to tak jak z nauczycielem - może się trafić dobry lub zły. Ja zawsze lubiłam system, kiedy native to dodatek do nauki z polskim specjalistą.

Z 9 nativów jakich miałam spoko było 4. Więc procentowo jakoś to jest.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz

Wow!! Podziwiam się Cię za chęci nauki tak egzotycznych języków. Mi się zawsze podobał japoński, ale nie chciałabym się go uczyć .

Rozmawiałam z nasza polską lektorką i mówiła, że na zajęciach native też ma robić z nami książkę, gramatykę (choć w mniejszym zakresie) i sprawdzać jej zadania domowe. Więc może nie będzie tak źle... Mam nadzieję, że ta lekcja to był wyjątek.

[Limonka2738]

Napisane przez Terha

Wow!! Podziwiam się Cię za chęci nauki tak egzotycznych języków. Mi się zawsze podobał japoński, ale nie chciałabym się go uczyć .

Rozmawiałam z nasza polską lektorką i mówiła, że na zajęciach native też ma robić z nami książkę, gramatykę (choć w mniejszym zakresie) i sprawdzać jej zadania domowe. Więc może nie będzie tak źle... Mam nadzieję, że ta lekcja to był wyjątek.

Jestem po prostu wielka fanka systemów pisma. Jeszcze hangeul i sanskryt mi się marzą.

Może pierwsza lekcja - taka zapoznawcza, daj jej trochę czasu.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz

[MissChievousTess]

Limonka, a ormiański czy hebrajski Ci się nie podobają jeśli chodzi o pismo? Mnie się ormiański bardzo podoba.

[Limonka2738]

Napisane przez MissChievousTess

Limonka, a ormiański czy hebrajski Ci się nie podobają jeśli chodzi o pismo? Mnie się ormiański bardzo podoba.

Ormiański jest dla mnie ładny, ale zbyt prosty, żeby zaciekawić. Oba te języki mają natomiast jedną wadę. Nie wiem, co miałabym z ich znajomością zrobić.

Nie leżą w kręgu kulturowym moich największych zainteresowań (nie że zupełnie się nie interesuję, no ale to książki o historii Japonii czy Korei pochłaniam), choć gdybym miała okazję to nauczylabym się chętnie. Japońskiego, chińskiego, koreańskiego używam codziennie, nie widzę takiej okazji dla tych dwóch języków.

Cóż powiedzieć, Soft Power.

Jeśli sama znasz te języki lub chcesz się uczyć, to chętnie dam się przekonać, dlaczego są fajne. Ale sama z siebie takiej potrzeby nie mam, choć nie wykluczam, co mi jeszcze językowo odbije.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz