"Po 5 latach odszedł ode mnie mąż. Spakował walizki i oznajmił, że jest nieszczęśliwy. Bo dla niego idealna żona to kobieta taka jak jego matka".
Poświęcasz dla mężczyzny pasje, czasem karierę, relacje ze znajomymi. Robisz to bez żalu, bo on jest całym twoim światem, a związek miał być wieczny. I nagle on odchodzi, a ty zostajesz z myślą, że jesteś do niczego. Jak się po tym podnieść? Jak odzyskać pewność siebie i poczucie, że zasługujesz na najlepsze życie?

Porzucone kobiety przez lata walczą, by odzyskać pewność siebie. W wielu przypadkach obwiniają same siebie za rozpad związku, uważają, że nie były wystarczająco dobrymi partnerkami, nie poświęcały mężowi odpowiednio dużo czasu, były zbyt mało atrakcyjne... Potrafimy wymyślić milion powodów, dlaczego nie zasługujemy na szczęście. A mężczyźni na koniec i tak nas zaskakują swoją wersją wydarzeń.
Jedna z Wizażanek na Forum Wizaż.pl opisywała, że mąż cały wolny czas spędzał przed komputerem, bo twierdził, że musi odpocząć po ciężkim dniu pracy. Żona sama się zajmowała sprzątaniem, praniem i gotowaniem. A że wracała z pracy o godz. 19 nie zawsze udawało jej przygotować pełen obiad. "Mojemu mężowi to przeszkadzało, bo w jego domu rodzinnym mama codziennie gotowała obiady z dwóch dań, prała, prasowała (dodam ze nie pracowała)" - pisała Wizażanka. Mąż był przyzwyczajony do takiego podziału ról w domu i wymagał tego od żony. Pewnego dnia przywitał ją ze spakowanymi walizkami i oświadczył, że się wyprowadza. "Powiedział, że dla niego idealna żona to taka kobieta jak jego mama, a ja jestem zimna i nie czuje ciepła rodzinnego w naszym związku i ma tego dość. Oświadczył, że już mnie nie kocha i zamierza sobie innej kobiety poszukać i ułożyć życie na nowo, bo właśnie przekroczył trzydziestkę i chce w życiu coś osiągnąć". Takich historii można na Forum Wizażu znaleźć więcej. Jak sobie poradzić w takiej sytuacji? Przeczytajcie wywiad z psychologiem Małgorzatą Ohme:
Dlaczego kobiety mają skłonność do poświęcania swojego życia dla mężczyzny?
Są tego uczone. A przynajmniej były. Model patriarchalny, w jakim było wychowywane pokolenie dzisiejszych 35–45-latek, jasno określał miejsce kobiety w rodzinie. Nie było pozwolenia na mówienie o swoich potrzebach, brakach, kryzysie, a co dopiero o zmianach. Zadaniem kobiety było dbanie o dobro rodziny, bez względu na to, co ona czuła i czego potrzebowała. To zaprzeczanie uczuciom odbija nam się czkawką przez całe życie. Zaprzeczać temu, co się czuje, to znaczy ignorować swoje emocje, podważać ich wagę, udawać, że ich nie ma. Konsekwencją jest utrata umiejętności odczytywania tych sygnałów i utrata kontaktu ze sobą. Wiele kobiet tak żyje, poświęca się dla mężczyzny i nic dobrego z tego nie wychodzi.
Dlaczego? Przecież dla mężczyzny kobieta, która skupia się tylko na jego potrzebach, to spełnienie marzeń.
Dla narcyzów na pewno. Dla zdrowego, mądrego mężczyzny kobieta musi istnieć w relacji. Zaznaczać swoją osobowość. Jeśli podporządkowuje mu swoje życie, zostawia siebie za progiem, to w tej relacji on jest sam ze sobą plus służąca, która go obrządza. Mądry facet potrzebuje partnerki, a nie asystentki. Dlatego paradoks polega na tym, że mężczyźni chętnie się temu poddają, bo wygodnie mieć taką poświęcającą się kobietę, ale jej nie szanują, zdradzają ją czy odchodzą. Kobieta musi być też wyzwaniem, nie może zatracać swojej siły wynikającej z jej odrębności, a więc i odmiennych potrzeb. Musi o siebie zawalczyć. To wymaga jednak uznania, że ma prawo do zaspokajania swoich potrzeb i dokonywania wyborów. Problem w tym, że niektóre kobiety mają poczucie winy, jeśli robią coś dla siebie, a nie dla partnera lub dzieci. I wolą zrezygnować ze swoich potrzeb, niż czuć się winną.
A z czego wynika to, że kobiety nie chcą podjąć ryzyka i nie próbują zmienić tego, co im w związku nie odpowiada?
To wynika głównie z cech osobowości. Ryzykują więcej osoby o mniejszej potrzebie kontroli, ufne wobec świata, otwarte. Płeć też ma znaczenie. Kobieta jest matką, a macierzyństwo zmienia skłonność do ryzykowania, bo wyzwala silny instynkt opiekuńczości. Odpowiedzialność za siebie, dzieci, związek zmniejsza skłonność do walki o własne potrzeby. Nie sprzyja temu też ostracyzm społeczny, który piętnuje, a na pewno piętnował takie postawy. Jeśli kobieta ryzykuje dla siebie, dla swojego szczęścia, to znaczy, że jest potworną egoistką! Obawa przed taką oceną stopuje wielu kobiet. Te łatki to z kolei efekt schematycznego postrzegania norm społecznych. Te normy są po to, by pilnować porządku, także w relacjach międzyludzkich. Tyle że do każdej sprawy trzeba podchodzić indywidualnie i sprawdzić wszystkie okoliczności, zanim się wyda ocenę. Ludzie tego nie robią, dlatego często zaskakuje nas postawa najbliższych, np. rodziców, którzy mówią: „Nie rób tego. Zostań tu, gdzie jesteś”. Z jednej strony kieruje nimi troska o nas, ale z drugiej strony brakuje refleksji, że takie rady nie uwzględniają naszych potrzeb. Znam wiele osób, które po rozstaniu z partnerem zostały same, bo ich rodzice i najbliżsi uznali, że to był błąd, i stanęli po stronie tego partnera. Nasi rodzice mają prawo do własnych odczuć i sądów, nawet błędnych. Wiem, że to boli zostać samemu w takiej sytuacji, ale przecież są gdzieś ludzie, którzy nas zrozumieją, bo sami przeżyli podobną historię. Trzeba szukać takich osób, a innym po prostu dać czas, by sytuacja się wyklarowała, emocje opadły i wtedy będzie czas na wyjaśnianie nieporozumień.
Ale jak to przetrwać? Rozpadł się nasz związek, a my zostajemy z tym kompletnie sami.
Tak, to trudne. Mamy milion pytań, wahań, niepewności. I jeśli nikt nie stoi za nami murem, to czujemy, że nasz świat rozpada się na kawałki. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Trzeba wiele poświęcić, by zacząć od nowa. Zaryzykować swoją relację z otoczeniem. Często jest tak, że przyzwyczailiśmy otoczenie do czegoś, a teraz coś się w nas zmieniło i oczekujemy, że świat to natychmiast zrozumie i zaakceptuje. Otoczenie też musi nas na nowo poznać. Odkryć i zaufać. Jeśli do tej pory mówiłam wszystkim wokół: „Jestem szczęśliwą żoną i matką, moje życie jest cudowne!”, a teraz nagle mówię: „Od dawna nie byłam szczęśliwa”, to inni ludzie mogą mieć dysonans. I będą potrzebować czasu, by to zaakceptować. Jednak skupić się należy na umacnianiu własnej pewności, a nie przekonywaniu otoczenia. Gdy inni zobaczą, że nam się układa, że nasze nowe życie się stabilizuje, to zrozumieją, że rewolucja, której dokonaliśmy, nie była kaprysem, i znów nam zaufają.
A co ma zrobić przyjaciel czy rodzic, gdy wie, że popełniamy błąd, bo np. nie chcemy odejść do mężczyzny, który jest nieodpowiedzialny albo stosuje przemoc? Milczeć?
Przyjaciel lub rodzic nie przeżyje za nas życia. Nie uchroni za wszelką cenę od złych decyzji. Wielu rzeczy musimy doświadczyć na własnej skórze. Jeśli kobieta chce się związać z psychopatycznym facetem, bo się w nim zakochała, to nikt jej nie zatrzyma. I poświęci wiele lat życia i bólu, by zrozumieć, że nic z tego nie będzie. Bliscy w takiej sytuacji powinni mówić głośno: „On jest zły”, „Ten związek jest chory”, „Martwię się o ciebie”, ale zawsze dodawać: „Jakby co, jestem”, „Możesz na mnie liczyć”, „Kocham”. Taka postawa może pomóc wyjść z błędu. Gdy mam świadomość, że w tym świecie, który porzuciliśmy, ktoś jeszcze czeka, łatwiej się podnieść.
Bywa też tak, że wybór, który wszyscy uznają za błąd, okazuje się trafny, staje się początkiem szczęśliwego życia.
Oczywiście, znam wiele osób, które zbudowały swoje nowe życie niejako wbrew całemu światu i którym się udało. Ich nowe relacje były często silniejsze, bo oparte na kryzysach, na tym całym trudzie, który był ich udziałem, na ostracyzmie społecznym, którego doświadczali. Bywa niestety również tak, że gdy walka przeciwko światu o tak zwane swoje szczęście ustaje, związek nagle przestaje mieć sens. Są takie relacje, które potrzebują nieustannych bodźców, coś musi się dziać, musi być bardzo intensywnie. Mniej dzieje się między partnerami niż wokół nich. Takie związki są zbudowane na walce z otoczeniem. Gdy walka ustaje i trzeba zmierzyć się z codziennością, np. pójść na ten obiad u teściowej, o który wojowali przez lata, to przestaje to być atrakcyjne. To także pułapka.
Kiedy więc warto się poświęcać? I jak sobie radzić, gdy okazuje się, że nie było warto?
Nie da się powiedzieć, czy i kiedy warto. Każdy związek to ryzyko. Nie da się kalkulować, określać potencjalnych zysków i strat, bo to nie jest biznes, tylko miłość. Idziemy za tym, bo kochamy albo tak nam się wydaje. Ja zawsze doradzam, by dać sobie czas na bycie samemu. Gdy rozpadł się nasz związek, poczekajmy z nowym, bądźmy trochę sami ze sobą. Warto dać sobie czas na to, by pomyśleć, dlaczego się nie udało i jak chcemy urządzić swoje nowe życie. Nie wpadajmy w pułapkę „tyle dla niego poświęciłam!”. Ten czas na bycie samemu to też okazja, by zastanowić się nad swoimi potrzebami i zadbać o to, by w kolejnym związku już nie poświęcać wszystkiego dla partnera.
Wywiad został po raz pierwszy opublikowany w magazynie Party (5/2016). Przeprowadziła do Katarzyna Troszczyńska.