Reklama

Na pewno chociaż raz słyszałaś o masce GlamGlow. To osławiony kosmetyk pielęgnacyjny do skóry twarzy, szyi i dekoltu, który testowały również polskie vlogerki. Wśród nich znalazły się chociażby Maxineczka czy też Agnieszka Janoszka, znana w sieci jako Dressed in Mint.Co o produkcie pisze sam producent?

Reklama
GLAMGLOW wprowadza swój najbardziej innowacyjny produkt: GravitumudTM Maseczka ujędrniająca. Rewolucyjna formuła, która po wyschnięciu ma śliczny srebrny kolor, łączy w sobie wyjątkowo specyficzne składniki ujędrniające i modelujące kontur twarzy. Po usunięciu maseczki, skóra jest gładka, a twarz ma wygląd super sexy.

Pierwsze wrażenie

Maseczka przyszła do nas w srebrzystym, lustrzanym pudełku. Wewnątrz znajdowało się fioletowe opakowanie, które skrywało instrukcję obsługi oraz sam produkt. Maska została zamknięta w szczelnym, fioletowym słoiczku o pojemności 40 g. Do zestawu dołączono również minipędzelek z syntetycznego włosia.

Niewątpliwie ułatwia on aplikację, choć wiadomo, że włosie zawsze pochłania odrobinę produktu. W przypadku tej maski, polecam jednak używanie pędzelka, gdyż nakładanie jej palcami może być dość trudne, niehigieniczne i brudzące.Jeśli chodzi o pierwsze wrażenie po odkręceniu słoiczka, najpierw uderzył mnie dość dziwny zapach. Być może to dlatego, że w składzie znajdują się algi morskie, lukrecja, a także prawoślaz. Dla jednych pachnie i przypomina kokos, innych drażni. I ja zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy. Maseczka ma gęstą, ale lejącą się konsystencję. Jest biała, ale ma również lekko perłową poświatę. Zauważalne są również drobinki.

Jak widać, maska na pierwszy rzut oka wydaje się być całkiem zwyczajna. Ale to tylko do momentu aż nałożymy ją na twarz.

Aplikacja maski

Produkt zaaplikowałam dołączonym pędzelkiem. Nie oszczędzałam maski i nałożyłam jej całkiem sporą ilość. W miarę upływu czasu, zaczęła ona zmieniać kolor. Stała się bardzo srebrzysta, a w świetle delikatnie połyskuje metalicznym blaskiem. Czułam delikatne ściągnięcie. Odniosłam jednak wrażenie, jakby GlamGlow scaliła się z moją skóra. Mimo że jest to maska typu „peel-off”, mogłam się swobodnie uśmiechać. Pracowała ona razem z twarzą. Tak jak zaleca producent, trzymałam produkt około 20-30 min.

Po upływie tego czasu mogłam ją zdjąć za jednym pociągnięciem. Trzeba zaznaczyć, że jest to absolutnie bezbolesna i nieagresywna czynność. Powiedziałabym nawet, że zdejmowanie maski jest przyjemne.

Efekt po zdjęciu maski

Szczerze mówiąc, na początku spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego… Po zdjęciu maski bardzo chciałam zobaczyć efekt „wow”, ale niestety rozczarowałam się. Skóra twarzy zachowywała się tak samo, jak przed nałożeniem produktu. Brakowało jej nawilżenia. Zauważyłam jednak, że maska całkiem nieźle poradziła sobie z moimi porami. Delikatnie je oczyściła, ale zaznaczam, że nie mam problemu z „czarnymi kropkami”.Zrezygnowana już obmyślałam, kogo by tu obdarować maską za 229 zł. Ale po upłynięciu około godziny lub nawet dwóch zauważyłam, że skóra na twarzy robi się coraz bardziej delikatna i powoli zaczyna się napinać.W związku z tym postanowiłam nie wykonywać tradycyjnej pielęgnacji wieczorem i położyłam się spać bez oczyszczenia twarzy. Chciałam sprawdzić, czy się nie mylę i… Skóra o poranku była jeszcze przyjemniejsza w dotyku. Nie wydzieliła praktycznie wcale sebum. A muszę przyznać, że „strefa T” uaktywnia się w moim przypadku szczególnie w nocy.Było to dla mnie dość dziwne, ale postanowiłam wykonać test ponownie. Dzięki temu miałam już pewność, że działanie maski GlamGlow widoczne jest z małym poślizgiem.

Czy polecam maskę GlamGlow?

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jeśli oczekujesz delikatnego napięcia oraz oczyszczenia twarzy, to warto zakupić fioletową wersję GlamGlow. Ponadto wierzę, że po kilku kolejnych użyciach, efekt może być jeszcze bardziej spektakularny. Ciekawa jestem, jak działają pozostałe maski z tej serii... :)

Reklama

Zdjęcia: Materiały własne

Reklama
Reklama
Reklama

Nasze akcje

Polecane