"Pod wieloma względami zbrodnia ta była niewyobrażalna w swoim okrucieństwie, a działania oskarżonej – godne pogardy. Nawet w szpitalu nie okazała ona litości swojej ofierze, którą był jej własny syn. Mały Garnett został okradziony z szansy na normalne dorastanie i szczęśliwe dzieciństwo, bo jego matką kierowała potrzeba zwrócenia na siebie uwagi”, czytał w uzasadnieniu wyroku sędzia rozpatrujący sprawę Amerykanki Lacey Spears (27), oskarżonej o umyślne zatrucie solą swojego 5-letniego syna Garnetta. I choć prokurator domagał się, by za popełnioną zbrodnię kobieta dostała najsurowszą karę – 25 lat więzienia – sędzia znalazł okoliczności łagodzące i skazał Spears na 20 lat pozbawienia wolności. Dlaczego?W zachowaniu kobiety biegli dopatrzyli się bowiem znamion choroby psychicznej określanej jako przeniesiony zespół Münchausena. Cierpią na nią głównie biologiczne matki, które celowo krzywdzą swoje dzieci, wywołując u nich objawy chorobowe, by uzyskać pomoc medyczną i... zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Tuż przed ogłoszeniem wyroku Spears miała jeszcze szansę złożyć zeznania i przedstawić własną wersję wydarzeń, ale nie skorzystała z tej możliwości. Decyzję sądu też przyjęła z niespotykanym spokojem. Powód? Kobieta nadal twierdziła, że nie zabiła swojego syna, bo... rzekomo zbyt mocno go kochała.

Reklama

Zobaczcie także: Wnuczka nie toleruje babci - "Potrafi być uciążliwa, ale to starsza osoba, należy ustąpić"

Rodzinny dramat

Lacey urodziła się w Alabamie. W dzieciństwie nie wyróżniała się niczym spośród rówieśników. Była skromna, cicha i małomówna. W szkole miała tylko jedną przyjaciółkę, Jessicę Lee Kyle, ale nawet przed nią nie umiała się otworzyć. Sekret Lacey znała jedynie matka Jessiki Lisa – dziewczynka była ofiarą przemocy domowej.
Pani Kyle pamięta, że po jednej z awantur w domu Spearsów próbowała interweniować. Zadzwoniła wtedy ze skargą do Departamentu Zasobów Ludzkich zajmującego się ochroną dzieci. Ale kiedy pracownicy opieki społecznej zjawili się w szkole, Lacey wyrwała się im i uciekła. Lisa miała takie wyrzuty sumienia, że pozwoliła potem przyjaciółce córki zatrzymać się u nich na kilka tygodni. Spears pierwszy raz w życiu czuła się kochana i rozumiana, a do pani Kyle mówiła „mamo”.
Przy jednej z kolacji Lacey zwierzyła się Jessice i Lisie, że chciałaby mieć normalny dom i... dziecko, które będzie kochać nad życie.

Nadgorliwa niania

Jeszcze w szkole średniej Lacey zatrudniła się jako niania w agencji Kid’s Club, gdzie pracowała aż do 2008 roku. Szybko stała się ulubienicą rodziców, bo maluchy, którymi się opiekowała, obdarzała szczególnym uczuciem i opieką.
Dzieciaki ją kochały. A Lacey? Poświęcała im cały swój czas. Przychodziła do pracy przed szóstą rano i wychodziła ostatnia. Chętnie brała też weekendowe dyżury albo zabierała swoich podopiecznych na kilka dni do siebie, gdy ich rodzice wyjeżdżali.
Na dwa lata przed urodzeniem własnego syna Lacey opiekowała się Jonathonem Strainem. Spędzała z nim tyle czasu, że podejrzewano, iż chłopiec jest jej synem. Lacey nie zaprzeczała. Co więcej, publikowała na swoich profilach w portalach społecznościowych zdjęcia z chłopcem, które podpisywała: „Mój syn i ja” albo „JonJon. On ma klucz do mojego serca”.
Kiedy Lacey zaszła w ciążę, była wniebowzięta. Gdy urodził się jej syn Garnett Paul, twierdziła, że spełniło się jej marzenie. Kilka tygodni później okazało się, że chłopiec ma poważne zaburzenia trawienia i wymaga specjalistycznej opieki medycznej. Lekarze zachodzili w głowę, co jest przyczyną pogarszającego się stanu zdrowia dziecka i zbyt wysokiego stężenia sodu w organizmie.

Już w pierwszych miesiącach życia Garnetta jego organy wewnętrzne nie rozwijały się prawidłowo. Zdiagnozowano u niego chorobę Crohna i celiakię. Chłopiec przeszedł wiele skomplikowanych zabiegów, m.in. usunięcie fragmentu jelita.
Gdy skończył 9 miesięcy, lekarze założyli mu sondę do karmienia, wprowadzoną przez brzuch. Lacey upamiętniła ten fakt na zdjęciach i wrzuciła na swoje profile w różnych portalach. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że przez tę sondę Lacey podawała synkowi zabójcze dawki roztworu soli. Im częściej zatroskani internauci martwili się postępującą chorobą chłopca, tym... bardziej pogarszał się jego stan.
W ciągu zaledwie 5 lat życia Garnett był kilkadziesiąt razy hospitalizowany, wiecznie miał zatrucia lub przewlekłe biegunki, a do szpitala trafiał przynajmniej raz w miesiącu. Kiedy Lacey założyła blog „Podróż Garnetta”, opowiadający o zmaganiach z chorobą, liczba jej fanów wzrosła do kilku tysięcy. Ludzie wspierali Spears nie tylko dobrym słowem, lecz także finansowo. Każdy przecież chciał pomóc kochającej matce, która, rzekomo po tragicznej śmierci męża, poświęciła się opiece nad synkiem.Zobaczcie także: Zjawiskowa Miss dwa tygodnie temu straciła nogę, a już wróciła do tańca! To wideo stało się hitem sieci

Zobacz także

Przerwane cierpienie

Kiedy 17 stycznia 2014 roku 5-letni Garnett trafił na OIOM, zapadł w śpiączkę, z której nie udało się go wybudzić. Kilka godzin później lekarze byli już bezradni – stwierdzili u chłopca obrzęk i śmierć mózgu.
Dopiero zapis kamer wideo pokazał, co stało się naprawdę. Widać na nim, jak Lacey Spears dwukrotnie podaje synowi przez sondę śmiertelną dawkę soli, po której dziecko umarło w męczarniach.
Całe życie Garnetta Spearsa opisuje tylko długa szpitalna karta. – Mimo cierpienia był bardzo pogodnym i kochanym dzieckiem – wspominała jego matka Lacey Spears. Po śmierci chłopca okazało się, że kobieta umyślnie podtruwała syna, bo sama cierpiała na chorobę zwaną zespołem Münchausena.

Reklama

Mały Garnett przeszedł szereg niepotrzebnych operacji. Lekarze usunęli mu m.in. fragment jelita, wskutek czego chłopiec był karmiony przez sondę.
Ostatni rok życia Garnetta był pasmem cierpień. W wyniku podtruwania solą jego narządy wewnętrzne nie funkcjonowały prawidłowo. Chłopiec cierpiał też na bóle głowy i częściowo stracił słuch. Autor: Magdalena Jabłońska-BorowikŹródło zdjęć: East News

Reklama
Reklama
Reklama