Moja córka jest prześladowana za nadwagę. Wykrzyczała mi w twarz, że to moja wina!
"Gruba Berta", "czołg", "wieloryb". Tak dzieci mówią o mojej Kasi. Zawsze dbałam, by niczego jej nie brakowało, rozpieszczałam ją. Czy przeze mnie moje dziecko cierpi?

Oboje z mężem zawsze mieliśmy nadwagę. Nic więc dziwnego, że nasze dzieci też nie należały do chudzielców. Nie uważaliśmy tego za powód do zmartwienia – dzieci nie były szczupłe, ale naszym zdaniem nie miały też jakiejś znacznej nadwagi. Po prostu były trochę pulchniejsze od rówieśników.
Zawsze tłumaczyliśmy im, że ludzie trzeba szanować bez względu na to, jak wyglądają, co lubią, czym się interesują. I sądziłam, że ani Antek, ani Kasia nie mają kompleksów, że akceptują siebie.
W naszym domu zawsze jadło się dużo i tłusto. My po prostu uwielbiamy dobrze zjeść - sprawia nam to przyjemność, poprawia humor. Nie wyobrażam sobie kawy bez czegoś słodkiego, schabowe smażę tylko na smalcu (panierka jest wtedy naprawdę chrupiąca!), a niedzielne śniadanie bez jajecznicy na boczku nie liczy się! Wiem, że od kilku lat dużo się mówi o zdrowym trybie życia, oglądam reklamy zachęcające do jedzenia fit produktów. Ale po co mam się katować? Tak, mam nadwagę. Tak, nie noszę legginsów. I co z tego? Jestem zdrowa, nie choruję - to chyba najważniejsze?
Jedzenie zawsze poprawiało mi humor i było nagrodą. I tak wychowywałam dzieci. Od małego słodycze były w naszym domu kojarzone z czymś dobrym. Kiedy uczyłam dzieci chodzić bez pieluchy, cukierek był nagrodą, gdy zdążyły zawołać, że muszą na nocnik. Rozbite kolano, przedszkolne smutki - na wszystko pomagała czekolada. Urodziny czy Dzień Dziecka świętowaliśmy na hamburgerach - Antek i Kasia je uwielbiają. Moje dzieci zawsze wyglądała zdrowo, były pulchne i rumiane. Współczułam mojej siostrze, której córka była niejadkiem - ile czasu spędziła u lekarza, ile syropków na apetyt wypróbowała. Antek i Kasia nie mieli takich problemów - pałaszowali wszystko z apetytem i prosili o dokładkę. Byli pulchni, mieli brzuszki, ale byłam przekonana, ze z wiekiem się "wyciągną". Poza tym, nie mieli z tym problemu i to najważniejsze! Nie chciałam, by dorastali w przekonaniu, że liczy się tylko wygląd!
Dlaczego ona wyrzuca jedzenie?
Z Antkiem chyba istotnie tak było. Już od przedszkola bardzo lubił dzieci, a one lubiły jego. Nie wiedziałam, co to płacz synka przy rozstaniu w przedszkolnej albo szkolnej szatni – Antek nie dość, że nie płakał, to jeszcze chciał iść do dzieci także w sobotę i niedzielę! Śmialiśmy się, że w kontaktach z ludźmi nasz syn już sobie na pewno poradzi.
O Kasi nie mogliśmy tego powiedzieć. Antek był typem ekstrawertyka, a jego siostra – przeciwnie: od tłumu koleżanek wolała książki, muzykę i taniec.
Najpierw pląsała sobie sama przy lustrze, jak to dziewczynka. Odstawiała wygibasy, a dezodorant w ręce udawał mikrofon. Widząc, jak to lubi, postanowiliśmy zapisać ją na zajęcia taneczne do domu kultury. Niestety, mała czuła się tam źle.
Nie chciała tam chodzić. Po miesiącu musieliśmy ją wypisać.
Dorastała, uczyła się dobrze, wydawało nam się, że nie będzie z nią żadnych problemów. No właśnie, wydawało nam się…
W któreś sobotnie przedpołudnie przed świętami Bożego Narodzenia, gdy dzieci i mąż wybyli z domu, postanowiłam zrobić gruntowne porządki. Zaczęłam od pokoju dzieci i zbierania brudnych ciuchów z podłogi. Jeszcze Antka mogłam zrozumieć, chyba każdy chłopak jak ognia unika porządków, ale Kasia? Nie tak wychowywałam własną córkę, żebym musiała sprzątać teraz jej bieliznę z krzeseł i kanapy! Mało tego – spod kanapy wystawały kłęby kurzu.
A przecież tydzień temu mówiła, że odkurzała!
Odsunęłam łóżko, spodziewając się ujrzeć wszystko, tylko nie to, co zobaczyłam. Nie, jednak wzrok mnie nie mylił – pod łóżkiem mojej córki zalegały przegniłe resztki jedzenia!
Z obrzydzeniem zaczęłam je wyciągać… Znalazłam cztery kotlety, papkę ziemniaczaną, jakieś stare, wyschnięte kanapki, a nawet resztki bigosu… A bigos gotowałam miesiąc temu!
Wściekła jak nie wiem co zgarnęłam te śmierdzące resztki, wyrzuciłam do śmieci i zaczęłam szorować kąt za łóżkiem.
– Oszalała! – gotowało się we mnie. – Tylu ludzi głoduje, a ona wyrzuca jedzenie! I to w dodatku za własne łóżko! A co, jeśli zalęgłyby się tam jakieś robale? – na samą myśl o tym dostałam gęsiej skórki.
Czemu chcesz mnie utuczyć?
Ledwo córka wróciła do domu, od razu poszła do swojego pokoju.
Popędziłam za nią i stanęłam w drzwiach z groźną miną i założonymi rękami.
– Sprzątałaś u mnie, tak? – spytała wyraźnie zdenerwowana.
– Domyślna jesteś – nie mogłam się powstrzymać od złośliwości. – Co to było za łóżkiem? Czemu wyrzucasz jedzenie? – zaatakowałam, siląc się na spokój. - W dodatku za własne łóżko? Ty wiesz, że tylko cudem jakimś uniknęliśmy insektów?
– Bo nie chcę być gruba – wydusiła czerwona jak piwonia.
– Ty? Gruba? O czym ty mówisz, dziewczyno?!
– No, popatrz na mnie tylko! Mam z dwadzieścia kilo nadwagi! – wybuchła nagle moja córka. – Wszyscy się ze mnie śmieją, dziewczyny nie chcą ze mną rozmawiać, że o chłopakach to już w ogóle nie wspomnę…
– Głupi są, i tyle. Przecież normalnie wyglądasz.
– Normalnie? Jestem grubą bertą! Tak o mnie mówią – i zaczęła płakać.
– Chodź tu, Kasiu, przytul się do mnie, zaraz zrobimy sobie naleśniki z czekoladą. Zjesz, to ci się humor poprawi, zobaczysz – zaczęłam ją pocieszać.
Ale ona nie chciała takiego pocieszania.
– Czy ty nic nie rozumiesz, mamo?! – krzyknęła. – Ja ci mówię, że jestem gruba, a ty mi proponujesz tuczące naleśniki? I to jeszcze z czekoladą?!
– Kaśka, nie tym tonem, mówisz do matki, nie do koleżanki – przywołałam ją do porządku. – Poza tym ja też jestem trochę przy kości, twój tata również, a i Antkowi dużo brakuje do chudzielca. A jednak nie rozpaczamy z tego powodu, tylko cieszymy się, że zdrowo wyglądamy.
– Jak? Zdrowo?! – prychnęła na to córka. – Czy ty naprawdę nie widzisz, mamo, jak my żyjemy? Jedzenie, jedzenie, jedzenie! To ono stanowi sens naszego życia! A ja tak nie chcę! Chcę być szczupła, mieć przyjaciół, nie chcę się już wstydzić, kiedy rozbieram się na wuefie.
– Naprawdę się wstydzisz?– szepnęłam
– Jak myślisz? Że to miłe, gdy jako jedyna na basenie masz zwisający brzuch? Kiedy jedyna nie możesz założyć dżinsowych szortów?? Może tobie to nie przeszkadza, jedzenie to dla ciebie sens życia. Ale dlaczego chcesz zniszczyć moje życie? Czemu chcesz mnie utuczyć? To jakaś zazdrość?? Ty jesteś gruba to i ja muszę?? Dlaczego mi to robisz??
Czy skrzywdziłam swoją córkę?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy rzeczywiście skrzywdziłam swoje dziecko? Przecież chciałam tylko zapewnić jej wszystko co najlepsze. Pamiętałam swoje dzieciństwo. Czekolada była tylko w niedzielę, kostkę ptasiego mleczka jadło się przez pięć minut. Kiedy dostawałam pod choinkę paczkę ze słodyczami, dzieliłam ją na wiele dni. To że teraz wszystko jest dostępne i że można w każdej chwili zjeść tabliczkę czekolady, jeśli tylko ma się na to ochotę - wydawało mi się fantastyczną rzeczą.
– Nie jesteś gruba, może tylko jesteś trochę okrąglejsza niż niektóre twoje koleżanki… – próbował jeszcze się bronić. – Przecież nie za wygląd się kogoś lubi. Spójrz na Antka, ma mnóstwo przyjaciół, chociaż nie jest zbyt szczupły.
– Antek to Antek, widać jemu nie przeszkadzają dodatkowe kilogramy. Ja jestem inna, chcę być szczupła, ja chcę… tańczyć!
– To czemu kiedyś zrezygnowałaś z zajęć? – zdziwiłam się.
– Czemu? Bo wszyscy się ze mnie śmiali, że taki spaślak wywija nogami!
– I dlatego zaczęłaś wyrzucać jedzenie, tak?
– Tak. Bałam się ci mówić. Zawsze pilnowałaś, żebym zjadła wszystko do ostatniego kęsa, więc brałam talerz, szłam do siebie
i wyrzucałam żarcie za łóżko.
– Oj, dziecko, dziecko, dlaczego od razu mi nie powiedziałaś?– westchnęłam ciężko.
– A co by to dało? Zmieniłabyś coś w swojej kuchni?
– Nie wiem – odparłam. – No, już nie płacz, coś wymyślimy, obiecuję.
Kasia pokiwała głową, ale raczej nie wyglądała na przekonaną moimi słowami.
Cała noc myślałam o tym, co powiedziała. Im dłużej, tym bardziej się utwierdzałam w przekonaniu, że dzieciaki są podłe i w obecnych czasach potrafią zhejtować za wszystko. Kilka dni później chciałam jej zrobić niespodziankę i pojechałam do jej szkoły, Pomyślałam, że pójdziemy na zakupy, kawę z bitą śmietaną - taki babski wypad. Stałam pod szkołą i patrzyłam na tłum dzieci wylewający się ze szkoły. Wychodziły grupki dziewczyn z klasy Kasi. Roześmiane, plotkowały, pokazywały sobie coś w telefonach. I wtedy zobaczyłam moją córkę. Szła sama. Za plecami usłyszałam chłopaków, którzy śmieli się: " Ulana typiara, co?" I zrozumiałam, że mówi o mojej córce. Zabolało. Może naprawdę ją krzywdzę? Przecież mogę gotować bardziej dietetyczne potrawy. Mąż i syn nie będą zadowoleni, ale czy nie ważniejsze jest samopoczucie Kasi?
Dieta przegrała z lockdownem
Podjęłam decyzję. Naprawdę chciałam spróbować. Najgorsze było to, że cała nasza rodzina przepadała za jedzeniem. Sama potrafiłam wstać w nocy i sięgnąć do lodówki po coś smacznego, a nieraz dołączał do mnie mąż czy syn. Wydawało mi się, że dopóki nic nam nie dolega, możemy jeść bezkarnie.
Następnego dnia umówiłam się na wizytę u dietetyka. Wyszłam od niego z mętlikiem w głowie. Nie miałam pojęcia, co teraz będę gotować, skoro zabronił nam smażonych mięs, klusek, pyz i pierogów. Czyli tego wszystkiego, co w naszym domu pojawiało się regularnie, i co wszyscy z taką ochotą jadaliśmy.
Wtedy zaczęła się pandemia i lockdown. Siedzieliśmy na zdalnej pracy i szkole. Uwierzcie, odchudzanie się, gdy pracujesz obok lodówki, jest niemożliwe. Wszystkie obawy związane z pandemią najlepiej uspokajały ciastka czy lody. Paradoksalnie, Kasia przestała się buntować - jadła, nie mówiła już o diecie. Obawiam się jednak, że powód był prosty - siedziała w domu, nie spotykała się z rówieśnikami. Nie wstydziła się swojego ciała, bo nie miała przed kim. Kiedy ogłoszono, że dzieci wracają do szkół pod koniec maja, wróciły nerwy. Jednego wieczoru zobaczyłam, że córka płacze w swoim pokoju. Następnego dnia zapytała mnie, czy mogłaby przejść na indywidualny tok nauczania, bo ona nadal się boi koronawirusa.
Myślę, że nie koronawirusa się boi... Ale zastanawiam się nad tym, by wynegocjować z nauczycielami, by pozwolili Kaśce pozostać na nauce online do końca roku. Tylko co dalej? Jak zmusić się do zmiany życia?