Reklama

Większość kręconowłosych walczy z tym samym - odstającymi kosmykami i szorstką strukturą włosów. Ten problem nie omija również mnie. Loki z natury są dużo bardziej suche. Niestety w moim przypadku, przez lata złej pielęgnacji, skręt typu 3b zamienił się w typowe wurly, czyli coś na pograniczu skręty 2c/3a.

Reklama

Pierwszą i najważniejszą w tym momencie dla mnie kwestią w pielęgnacji włosów, jest wygładzenie struktury pasm. Chcę, aby wreszcie stały się miłe w dotyku. Zależy mi także na ujarzmieniu licznych baby hair, które ostatnio rosną u mnie jak szalone, ale przez to tworzą też aureolę, która nie wygląda estetycznie. W dodatku włosy puszą się u nasady, przez co wyglądają na sfilcowane.

Na prawym zdjęciu widać bardzo zmierzwione włosy. Większość loków rozprostowała się. Po lewej stronie natomiast możecie zaobserwować ładnie dociążone i wygładzone loki już po zastosowaniu maski.

Moje włosy potrzebują w tym momencie głównie odpowiedniej dawki protein (dla odbudowania ubytków) oraz emolientów (w celu wygładzenia i zapewnienia ochrony). Nie zapominam jednak również o humektantach (nawilżaczach), aby zachować równowagę PEH. Wybór padł więc na nowość - maskę Schwarzkopf GLISS z proteinami soi i masłem kakaowym. Dedykowana jest włosom zniszczonym oraz suchym, a moje idealnie wpisują się w tę grupę!

Jak działa maska GLISS z proteinami soi i masłem kakaowym?

Jedna maska ma działać aż na 4 sposoby. W zależności od sposobu aplikacji, zapewni lekką albo intensywną pielęgnację włosów. Jak można ją nakładać?

  1. Przed myciem włosów szamponem - zapewnimy sobie wtedy delikatną pielęgnację.
  2. Jako tradycyjną odżywkę do spłukiwania, czyli masujemy maską włosy i od razu spłukujemy. Mają się dzięki temu łatwiej rozczesywać.
  3. W formie intensywnej regeneracji. Nakładamy maskę na kilka minut.
  4. Jako kurację bez spłukiwania. Wtedy nakładamy maskę w niewielkiej ilości na osuszone ręcznikiem włosy.

Oprócz oczywistych korzyści wiążących się ze sposobem nakładania, moja maska powinna również zapewnić włosom równowagę nawilżenia, wzmocnić je i zabezpieczyć przed łamliwością.

W dodatku 96% składników (w tym woda) jest pochodzenia naturalnego. Każda z substancji PEH jest wysoko w składzie, więc włosy realnie odczuwają ich działanie. Co zatem znajdziemy w INCI?

  • Proteiny: Hydrolyzed Soy Protein
  • Emolienty: Cetearyl Alcohol
  • Humektanty: Panthenol
  • Bardzo łagodne detergenty: Behentrimonium Chlorid, Stearamidopropyl Dimethylamine

Maska do włosów na cztery sposoby

Dla mnie niezwykle ważną informacją jest obecność detergentów w produkcie, ale nie dlatego, że się ich boję. Od grudnia 2019 roku stosuję metodę mycia włosów OMO i zdarza mi się umyć skórę głowy odżywką lub maską, zamiast szamponem. Dlatego te bardzo łagodne detergenty w masce GLISS mnie ucieszyły, bo to oznacza dodatkowe możliwości podczas testowania.

Mam tendencję do reakcji alergicznych - swędzenie skalpu, zaczerwienienie, łupież - a w tym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Produkt dobrze oczyścił skórę głowy, a włosy wydawały się nawet bardziej odbite od nasady. Jako myjadło maska wypadła bardzo dobrze, ale przetestowałam oczywiście każdą z czterech rekomendowanych metod aplikacji i wybrałam dwie, które moje włosy najbardziej polubiły.

Najlepiej w moim przypadku sprawdziło się stosowanie maski na drugie "O", czyli w formie odżywki do spłukiwania. Ponieważ zawiera bardzo dużo emolientów, wszystkie składniki, które wcześniej dostarczyłam włosom, zostają dobrze zamknięte pod ochronnym płaszczem. W takiej konfiguracji moje włosy są najlepiej wygładzone, dociążone, a puch jest okiełznany. Nie ma też efektu sfilcowania, o którym pisałam na początku.

Moje włosy polubiły się również z maską w formie kuracji bez spłukiwania. Na odciśnięte z wody włosy nakładałam cienką warstwę produktu i ugniatałam pasma w kierunku do skóry głowy. Następnie aplikowałam stylizator i zawijałam włosy w bawełnianą koszulkę. Tak zwany plopping, czyli koszulkowanie włosów, pozwolił mi osiągnąć z tą maską skręt, jakiego już dawno u siebie nie widziałam.

Jak sprawdziły się u mnie pozostałe metody? Poprawnie, nie mam nic im do zarzucenia, włosom nie stała się krzywda, ale dwie z czterech polecanych pozwoliły mi osiągnąć najbardziej zauważalne dla mnie efekty.

Wzmocnione i wygładzone włosy

Konsystencja maski przypomina delikatnie rozwodniony budyń. Nie przelewa się jednak przez palce, jest w miarę zwarta. Bardzo mi odpowiada, bo dzięki temu dobrze rozprowadza się na włosach. Za każdym razem podczas mycia dodatkowo wczesuję maskę grzebieniem lub szczotką, aby ją jeszcze lepiej rozprowadzić.

Jeśli chodzi o wydajność produktu, trudno mi ją ocenić pod kątem takiego standardowego użytkowania. Ze względu na OMO z zasady zużywam zdecydowanie więcej maski niż przeciętna kobieta. Na pewno jednak mogę powiedzieć, że przy takim trybie nie doszłam jeszcze po dwóch tygodniach do połowy słoika.

Zapach jest bardzo przyjemny - zdecydowanie świeży, ale przebija się też delikatna nuta słodkiego kakao. Bardzo przypadł mi do gustu, po dłuższym testowaniu jeszcze mi się nie znudził i raczej chętnie będę do niego wracać.

Po dwóch tygodniach stosowania mogę powiedzieć, że maska dobrze okiełznała puch, włosy wzmocniły się i nie są już tak wrażliwe na pocieranie o ubranie. Wreszcie dotykam ich z przyjemnością, bo zniknęła szorstkość. Teraz widzę, że są dużo gładsze i też bardziej błyszczące.

Biorąc pod uwagę efekty, jakie udało mi się osiągnąć dzięki tej masce, jestem ciekawa jak spisują się jeszcze pozostałe dwie z serii Schwarzkopf GLISS. W różowym opakowaniu znajduje się maska do włosów farbowanych z proteinami oraz olejkiem babassu. W żółtym słoju zamknięto natomiast W żółtym słoju zamknięto natomiast maskę do włosów zniszczonych i słabych z proteinami i masłem shea.

Testowałyście już te maski? Jestem bardzo ciekawa, czy macie podobne odczucia do moich :).

Materiał powstał z udziałem marki Gliss

Reklama

zdjęcia: własne

Reklama
Reklama
Reklama

Nasze akcje

Polecane