Strzał w dziesiątkę w moim ostatnim zamówieniu z Lusha! Flying Fox urzekł mnie przede wszystkim swoim przecudnym zapachem, ale to nie wszystko. Jest bardzo wydajny - użyłam go już kilka razy, a ubytku prawie nie widać - a mam tylko 100-gramową buteleczkę. Opakowanie jest wygodne i nie mam problemu z wydobyciem żelu - bo słyszałam głosy, że Lushowe buteleczki są twarde i trzeba się nieźle nadusić, żeby coś wytrząsnąć - w moim przypadku, nie ma takich utrudnień :). Bardzo dobrze się pieni, więc wystarczy naprawdę niewielka ilość żelu nałożona na gąbkę i spokojnie można umyć całe ciało. Zapach długo utrzymuje się na skórze - ba! Wypełnia całą łazienkę i roznosi się na dom. Jestem zdecydowana przy następnym zamówieniu kupić dużą butlę 500g.
Przejdę teraz do meritum czyli do składu :)
Pierwszym składnikiem z listy jest kokoamfooctan - choć brzmi obco i bardzo chemicznie, jest związkiem pozyskiwanym z oleju kokosowego, środkiem powierzchniowo czynnym odpowiedzialnym za powstawanie piany - czyli obniża napięcie powierzchniowe, co ułatwia też usuwanie tłuszczu i brudu. Jest bardzo delikatnym składnikiem kosmetycznym, często stosowanym w kosmetykach dla dzieci i osób z wrażliwą skórą, ponieważ nie wykazuje właściwości drażniących.
Drugi na liście jest laurylosiarczan sodu, czyli słynny SLS, którego najchętniej nie widzielibyśmy w kosmetykach, ponieważ ma potencjał drazniący. Również - tak jak kokoamfooctan, jest środkiem powierzchniowo czynnym, dającym kosmetykowi właściwości pianotwórcze oraz umozliwiającym mycie.
Kolejne trzy pozycje na liście zajmują trzy rodzaje miodu - węgierski, grecki i angielski. Czym się różnią? Na pierwszy rzut oka prawdopodobnie niczym, ale jednak różnica istnieje. Polega ona na tym, że w tych trzech krajach pszczoły mają dostęp do różnego rodzaju roślinności i w związku z tym każdy z tych miodów ma prawdopodobnie wyróżniające go charakterystyczne właściwości zapachowe, smakowe i pielęgnacyjne - miód węgierski będzie zapewne miodem akacjowym, grecki - tymiankowy, angielski - lipowy lub spadziowy. Mogę się tu mylić, bo bazuję na swoich domysłach, a moja wiedza z zakresu bartnictwa jest raczej marna :D, ale biorąc to na intuicję, myślę, że jakaś racja tutaj jest. Bo po co w innym wypadku Lush wkładałby do jednego produktu trzy rodzaje miodu, które niczym by się nie różniły, prawda? Miód działa nawilżająco, regenerująco, uelastyczniająco, łagodząco, zmiękczająco oraz przeciwbakteryjnie. No i nadaje charakterystyczny słodki zapach, ale nie taki mdławy, jaki czasami uderza w nozdrza po otwarciu słoja z miodem - tego zapachu akurat nie lubię i uważam za nieprzyjemny, raczej delikatną nutę słodyczy, w której przyjemnie się zanurzyć.
Nastepne miejsce, zaraz po mieszance wonnej pod nazwą Perfume, zajmuje absolut jaśminowy. Zapach jaśminu jest dobrze wyczuwalny w Latającym Lisku i otula nas zmysłowo w kąpieli, aż się nie chce wychodzić. Połączony ze słodkim zapachem miodu - po prostu bajka.
Kolejnymi składnikami, które dopełniają tą urzekającą zapachową mieszankę, są olejek z ylang ylang, olejek cyprysowy oraz olejek palmaroza. Olejek z ylang ylang działa rozluźniająco, koi napięcie i uwalnia od stresu, olejek cyprysowy łagodzi napięcia, pomaga na bezsenność, natomiast olejek palmaroza, pozyskiwany z palczatki imbirowej (która należy do tej samej rodziny co popularna trawa cytrynowa - czyli palczatka cytrynowa), ma zapach podobny do olejku różanego i działa kojąco na stres i wyczerpanie, ponadto pobudza regenerację komórek skóry i działa nawilżająco.
Niestety znalazła się też kolejna czarna owca - glikol propylenowy, który może działać drażniąco na skórę osób szczególnie wrażliwych. Glikol propylenowy to środek silnie higroskopijny, który jest doskonałym rozpuszczalnikiem wielu czynnych substancji. Zaliczany jest ponadto do tzw. promotorów przejścia przezskórnego czyli związków, które zmieniają strukturę warstwy rogowej naskórka (czyli tej najbardziej powierzchownej), a tym samym zwiększających jej przepuszczalność, dla składników czynnych kosmetyku.
Kolejnym składnikiem jest alkohol benzylowy, który imituje zapach jaśminu - dodany po to by podkreślić nutę zapachową jaśminu w żelu. Niestety ma także niewielki potencjał drażniący u osób wrażliwych - ja na szczęście nie muszę się tym martwić i mogę sobie spokojnie używać Liska :D. W tym samym celu - uwydatnienia nut zapachowych, do składu dodano geraniol - o zapachu pelargonii (też może draznić wrażliwców), limonen - o którym już wspominałam w kilku postach - zapach cytrusowy, oraz linalool - także wspominany - o zapachu konwalii. Wszystkie te składniki znajdują się w naturalnych olejkach eterycznych z różnych surowców.
Na koniec niestety twórcy kosmetyku zasmucili mnie wielce - bo skład zamyka metylparaben. Znalazł się on tu nie bez powodu - Flying Fox ma dość długi termin ważności, więc bez konserwantów by się nie obyło (nawet pomimo faktu, że miód się nie psuje). Uspokaja mnie trochę fakt, że jest on na samym końcu składu, czyli jego ilość jest minimalna w stosunku do ilości pozostałych składników.
Pomimo tego, że Flying Fox ma kilka substancji, których najchętniej nie widziałabym w składzie, to na pewno skuszę się na niego jeszcze niejeden raz, bo zapach ma fenomenalny i zakochałam się w nim od pierwszego użycia. Planuję zakup największej butli i nawet paraben mi tu niestraszny! Polecam i ostrzegam - łatwo się w nim zakochać!
Używam tego produktu od: miesiąca
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego