Postanowiłam edytować recenzję:
Jest to pierwszy prawdziwy krem BB, jaki przyszło mi testować. Spodobał się, zakupiłam pełne opakowanie. I im dłuższe stosowanie, tym większy mój ból.
Krem ma dwa odcienie, ja posiadam ciemniejszy, na wakacje był ok, teraz mogłabym kupić ten jaśniejszy. Niemniej - odcień, który posiadam ma bardzo ładne żółte podtony, idealne dla mojej cery.
Pachnie mieszanką brzoskwini z wódką.
Dzięki opakowaniu z pompką łatwo go wydobyć, wszystko jest higieniczne. W nakładaniu jest dość prosty. Ważne jest tylko to, żeby nakładać jedna bądź dwie c i e n i u t k i e warstwy, bo jedna, a grubsza daje tandenty efekt.
No i teraz najważniejsze - efekt. Ten krem sprawia cuda na mojej twarzy. Po nałożeniu wyglądam, jak rzadko kiedy, prześlicznie. W sumie mogę nawet nie malować oczu, co robię codziennie, bo i tak wyglądam wspaniale. Jeszcze żaden podkład/krem BB/puder nie dał na mojej twarzy tak nieziemsko wspaniałego efektu jak ten produkt. Mimo, że ma wielką wadę - to i tak zasłużył tym na 4 gwiazdki. Spokojnie mogłabym uznać go za kosmetyk wszech czasów, numer jeden w kosmosie. Mogłabym, gdyby nie trwałość. Ale o tym dalej.
Dodam też, że mam ogromne dwie podkowy pod oczami. Moje cienie, o barwie mało urokliwego granatu, dają mi efekt wampira-narkomana. Nie używam korektorów, bo wszystkie są za ciężkie, rolują się i podkreślają zmarszczki. Podkłady też, więc zazwyczaj omijałam te okolice, co sprawiało, że nadal wyglądałam, jakbym właśnie wyszła z grobu po 200 latach wegetacji. Peach Pore Sake jest pierwszym i jedynym jak dotąd produktem, który sprawdził się na moich cieniach. Ma średnie krycie, ale na tyle dobre, że moje cienie wyglądają przeciętnie i nie wyglądam jak ucharakteryzowania do horroru.
Efekt matu - kiepski. Widać raczej to słynne azjatyckie rozświetlenie. Nie jest to jednak błysk Kujawskiego, ale prawdziwy efekt dewy. I to jest w nim naprawdę wspaniałe. Zaczęłam go używać jako osoba kochająca mat, ale ten efekt naturalnego blasku, zachwycił mnie na tyle, że nie wahałam się zrezygnować z pudru matującego.
Zwykłam go nie przypudrowywać, ale ze względu na jego największą wadę - zaczęłam to robić.Przypudrowany traci trochę na tym urokliwym działaniu, ale nadal wygląda bardzo dobrze. Z 6 spada na 5+.
No ale - niestety nie jest idealnie. Kochałabym ten podkład, krzyczała "mój ci on" i te sprawy gdyby nie trwałość. Jest to cecha, którą cenię w podkładach i im pochodnych. Nie po to maluję rano twarz, żeby wyjść z domu z przekonaniem, że jestem pięknością, a po 3 godzinach odkryć w lustrze, że cały efekt wyparował. I, niestety, Peach Pore Sake znika. Szybko znika. Ok. 3-4 godziny po aplikacji - już go nie ma. Przypudrowanie daje niewiele w kwestii trwałości. Choć i tak jest lepiej niż bez pudru.
Ten produkt byłby moim KWC, gdyby nie jego zbyt szybkie znikanie. Nie mówię, że jest to najmniej trwały produkt, jaki znam. Ma trwałość na poziomie wielu innych specyfików tego typu. Jednak, ze względu na lenistwo i wygodę - nie mam zamiaru co 3 godziny latać do toalety i poprawiać tapetę. 4 razy w ciągu dnia to jednak dla mnie za dużo.
Czy kupię ponownie - nie wiem. Podejrzewam, że tak. Mimo jego braku trwałości, daje ładny naturalny efekt, o który ciężko przy podkładach. O ile w zimie mi to nie przeszkadza, o tyle w lato trudno jest paradować z long-lastingiem i nie wyglądać jakby się miało zaprawę murarską na twarzy.