Tytuł z duszy wzięty? A nie! Ani trochę:]
Ale zaraz, powolutku.
Mydeł ów przywiozła mi koleżanka jako prezent z objazdówki po dalekim Bliskim Wschodzie:) W sumie trafiła bez pudła, bo najlepszymi rzeczami, które można przywieźć dla mnie są albo produkty natury konsumpcyjnej albo kosmetyczne:)
Ładne puzderko/kartonik z ładną zawartością.
Podeszłam do tego wynalazku niemal nabożnie, z czcią, bo zdawałam sobie sprawę ile to cudo kosztuje. Na szczęście Wredny Czarny Smoczek w mojej potylicy, chichrając bez przerwy sapał i dymił coś o gruszkach na wierzbie i babskim pokichaniu kosmetycznym.
No... trudno gościowi nie przyznać racji.
W sumie jak się słyszy głosy w głowie to ... wiedz, że coś się dzieje... Chyba, że to głos rozsądku:]
Czarny jak zwykle miał rację.
No dobra.
Mydło myje.
No myje.
I...myje.
Alleluja! Dajmy za to order firmie, że wymyśliła myjące...mydło:D
Olejki...srejki... O rety...Też mi nowość. No fajnie, że są, bo to zdrowe i takie tam, ale jak będę chciała użyć olejków (która bardzo lubię i mam w ilości znacznej) czy innych dobroci do pielęgnacji to użyję do tego celu serum, a nie produktu, który ma kontakt z moją skórą przez jakąś minutę.
Że niby certyfikowane, eko itp. Ja jestem za, jeśli chodzi o certyfikaty. Dobrze wiedzieć, że rośliny nie rosły przy autostradzie wdychając namiętnie dym z rur wydechowych. Jednak znam kosmetyki z ECOCERTEM, nawet niemało, w dużo bardziej przyzwoitej cenie. No bo co można zrobić tym roślinkom oprócz uprawy eko (czyli nota bene zwyczajnie bez nawozów = to co robiły nasze babcie i to się eko nie nazywało, li-tylko wiejskie uprawy)? Zaśpiewać im? Puścić im Bacha? A może Gangnam Style?
Zasadniczo mydło ma jedną funkcję: czyszczącą. Ta kostka to nie jakaś magiczny sześcian, który wyssie nam niczym pijawka zabrudzenia spod kości leżakujące od stuleci. To nie odkurzacz Rainbow, co to miał wyciągać przez dywan brud od sąsiada z dołu.
Jeśli liczymy na efekt - 20 lat i zamiana mulatki na skandynawkę, to się przeliczymy.
Miałam już wiele rodzajów mydeł, Aleppo, Bobasy (koszmarki), różne takie łącznie z nieśmiertelnym Fa. Były lepsze, były gorsze, były nawet fatalne wysypkowce. Ale zawsze mydło było mydłem. Miało zmyć to, co się nagromadziło przez cały dzionek.
Jeśli mam zachciankę na mydło, to kupuję tłuste Aleppo, leżakujące jak każde normalne mydło, robione ręcznie i ze składników zacnych, a nie sodium tallowate, które mi pyszczka nie wysuszy, nawilży, zmyje co ma zmyć i nie postawi mnie w sytuacji kuriozalnej = płać za mydło jak za suche piwo.
Owszem, nie jest to złe mydło, ale do efektu "rany boskie" to ma jeszcze całe mile. Nie kupię, bo nie jest warte nawet połowy swej ceny i stąd ilość gwiazdek. Gdyby jeszcze działanie rekompensowało straty pieniężne, to ocena byłaby wyższa. No ale czego się spodziewać po MYDLE??
A porpos kuriozalnego tytułu: zawsze się zastanawiam, jaki jest sens umieszczania na opakowaniach tych wszystkich dyrdymałów, jaki to produkt jest super fajny, co my robimy dla Ziemi, jak go kupimy itp, że grosik z tego wspomoże dzieci w Bangladeszu... Czy ktokolwiek w to jeszcze wierzy? To chyba teksty przeznaczone dla nas, europejek, żebyśmy poczuły się lepiej, bo przecież drobnym druczkiem już nie doczytamy, że to było Made in Syria, Made in China, Made in Vietnam.
Dlatego równie dobrze można by rzucić na opakowanie tak abstrakcyjną sentencję nie wyrażającą absolutnie nic, ale przecież tak zacnie brzmiącą...
Używam tego produktu od: kilka miesięcy jakiś czas temu
Ilość zużytych opakowań: jedno i wystarczy