WSZYSCY ŚWIĘCI BALUJĄ W NIEBIE...
ZŁOTY SYPIE SIĘ KURZ.
A ja (coś tam coś tam) do Ciebie
I do piekła mam tuż.
Kiedyś sto lat temu była taka piosenka Budki Suflera. Zapamiętałam ją na wiele lat, bo uderzyło mnie wtedy określenie ZŁOTY KURZ. Dla mnie kurz to paprochy, brud i kłaki, a złoty to może być PYŁ. Ale wtedy szlag by trafił zamysł artystyczny tekstu piosenki, więc pewnie dlatego ten kurz. Po kilkukrotnym użyciu produktu Artdeco słowa owej piosenki przyszły do mnie same, wychynęły gdzieś z dysku twardego w mojej głowie, jakby czekały przez wiele lat na dogodną okazję.
KOLOR - INDIANIN OBSYPANY ZŁOTEM :mdleje:
Wybitnie dla bardzo ciepłych i bardzo ciemnych karnacji. Kolorystyka ogólnie morelowo-koralowa z widocznym złotem. Co ciekawe, kolory zmieszane razem, oscylują wokół słonecznej czerwieni. Porcelanowe lub średnie karnacje nie mają szans na naturalny wygląd w takim makijażu. Gwarantowany szokujący wygląd typu Indianin obsypany złotem. Egzotyczne brunetki lub wręcz mulatki będą wyglądać znakomicie.
ROZŚWIETLENIE - INDIANIN OBSYPANY ZŁOTEM :mdleje:
Nie jest to tafla, nie jest to perła, nie jest to full HD, nie jest to rozmyta akwarela, nie jest to magiczny fotoszop ani żaden inny czarodziej czy imponująca technologia.
Jest to po prostu złoty pył, iskrzący ciemnozłoty grubo zmielony proszek :mad:
Wrażenie jest takie, że jest to kolor stosunkowo ciemnego złota. Może dlatego, że siłą rzeczy jest wymieszany z bazowym kolorem produktu czyli koralem, stąd złudzenie ciemnego złota.
Złoto bezlitośnie podkreśla to czego podkreślić nie chcemy. Chwilami iskrzy jak sztuczne ognie. Włazi we wszystko co napotka na swojej drodze. W połączeniu z wyrazistą kolorystyką i zbyt obfitą aplikacją - stwarza ryzyko przeokrutnego zmalowania, co popełniłam kilka razy i musiałam wyszorować do gołego całą twarz, zanim wyszłam z domu.
Nie mam pretensji o rozświetlenie, w końcu na opakowaniu jest to wyraźnie napisane. Ponadto w sklepie jest tester, można się mazać do woli (ale przy sztucznym świetle nie daje to żadnego pojęcia). Owego złotego pyłu nie widać jakoś bardzo w opakowaniu, nawet w domu przy oknie. Złoto jest mega widoczne dopiero na twarzy.
Przy moim typie cery (tłustość, niedoskonałości, słuszny wiek) taka dawka złota jest niebezpieczna. Z bliska podkreśla to, co każda normalna kobieta chce zatuszować - stany zapalne, drobne linie na skórze, rozszerzone pory. Z BARDZO daleka ładnie ożywia i rozświetla.
WADY - INDIANIN OBSYPANY ZŁOTEM :mdleje:
Kolorystykę pomijam, pewne jej aspekty trudno uznać za wadę. W końcu każdy widzi co kupuje, przymusu nie ma. Przypuszczam że Beyonce, Naomi Campbell czy Rihanna wyglądałyby świetnie nawet w grubej warstwie Artdeco. Ja, z moją ciepłą, żółtobeżową cerą i ciemnoniebieskimi oczami wyglądam niezbyt naturalnie w barwach Atrdeco.
Złoty pył jest tu całkowicie jednoznaczny, pozbawiony jakichkolwiek niuansów, co gorsza zmielony niewystarczająco drobno. Nie jest to mgiełka, jest to chamski proszek. Przypomniał mi się od razu straszny puder brązujący Galenic, który dawał zjawiskowe wrażenie iskrzących sztucznych ogni, tyle, że tam kolor był ewidentnie złoty, zaś w przypadku Artdeco ociera się to o kolor tzw. starego złota czy nawet momentami miedzi.
I tu również nie skrytykuję samego odcienia (bo co kto lubi) tylko przyczepię się o technologię nie nadążającą za innymi producentami. Jesteśmy już wybrednymi konsumentkami i oczekujemy rozświetlenia na wyższym poziomie, typu tafla, a nie kilogram złotego proszku.
Ponadto produkt PYLI jak dziki, obsypuje się, fruwa w powietrzu, brudzi wszystko :mur:
DLA KOGO? DLA INDIAN :mdleje:
Cery jasne, średnie, chłodne, tłuste i problematyczne mogą sobie spokojnie odpuścić ten produkt. Polecam osobom z nieeuropejskim typem karnacji lub ciemnym brunetkom w typie śródziemnomorskim, dodatkowo posiadającym idealną cerę.
Nadwiślańskie blade lub średnie Słowianki zmagające się z pryszczami, jeśli bardzo chcą zapoznać się z produktem Artdeco, niech najpierw wykonają szereg eksperymentów w sklepie, zanim wydadzą 90 złotych. Przy ładnej opaleniźnie całego ciała można tym produktem fajnie podkreślić wybrane jego fragmenty, ale na to z kolei nie warto wydawać takiej sumy.
Nie żałuję, że kupiłam, MOŻE wykorzystam go w różnych sytuacjach, ale nie na twarz w ciągu dnia. Może na wieczorną kolację na klifie orłowskim, może na ramiona, może na coś tam. Mam słabość do takich sezonowych cudeniek z limitowanych edycji, a potem jak zwykle, wszystko ląduje w cierpliwej szufladzie ;)
Używam tego produktu od: 20.05.2013
Ilość zużytych opakowań: pierwsze w trakcie