wielkie rozczarowanie... // bardzo kapryśny cień ;-)
Jest to chyba jeden z najbardziej problematycznych zakupów, jakich zdarzyło mi się dokonać ;-)
Nigdy nie miałam żadnego kremowego cienia Diora, a kiedy pojawiła się seria takich cieni w macie, stwierdziłam, że teraz spróbuję. Bardzo spodobał mi się cielisty kolor Songe i brązowo-szary Mirage, potem dokupiłam jeszcze jasnoróżowy Fantaisie.
Jakie wrażenia?
Opakowanie bardzo ładne, eleganckie, klasyczne. Śliczna nakrętka z inicjałami Diora. Do tego dostajemy pędzelek, który dla mnie osobiście jest nieprzydatny. Ale miło, że jest ;-)
Konsystencja cieni jest dość niespotykana – taka piankowa, cień ugina się pod dotykiem. Nie jest to krem, bardziej mus czy pianka właśnie. Bardzo leciutka konsystencja, z którą wiązałam wielkie nadzieje. Well...
Trzeba nauczyć się nabierać te cienie palcem – jeśli naciśnie się za mocno, zbierze się za gruba warstwa kosmetyku. Wystarczy drobne muśnięcie: pigmentacja tych cieni nie jest jakaś zawrotna, one są bardzo delikatne. I ta delikatność akurat mi bardzo odpowiada. Jednak niestety jest też całe mnóstwo wad...
Pierwszych kilka użyć zdarzyło mi się w miarę pozytywnych, ale potem było tylko gorzej. Cienie koszmarnie zbierały mi się w załamaniu powieki, albo w ogóle się ścierały i znikały! Zaznaczam, że nie mam problematycznych powiek i nigdy nie miałam problemu ze zbieraniem się cieni w załamaniach. Tym bardziej ten problem mnie zaskoczył. Wykonywałam mnóstwo testów – nakładałam cień po dokładnym przetarciu powiek na sucho, żeby uniknąć nadmiernej tłustości, która mogłaby powodować zbieranie się cienia. Nakładałam cienie suchym palcem, nakładałam pędzlem – efekt zawsze ten sam. Mija kilka godzin (i to nie spędzonych w ekstremalnych warunkach czy upałach) – i voilà, mamy piękne wałki w załamaniu powieki.
W końcu, po wielu próbach (łącznie z testowaniem jednego sposobu nakładania na jednej powiece i innego na drugiej!) udało mi się znaleźć sposób na te cienie – nakładam je na bazę Primer Potion Urban Decay pędzlem MAC 239 (242 już się np. nie sprawdził...). Tyle że o ile w przypadku ciemniejszego cienia Mirage jestem w stanie zadać sobie dodatkowy trud i nałożyć bazę, a potem jeszcze nałożyć cień pędzlem, o tyle w przypadku cielistego cienia Songe, który sam miał służyć jako baza wyrównująca koloryt powieki, nie ma to najmniejszego sensu. MACowego cielistego Paint Pota Painterly nakładam paluchem prosto na powiekę bez żadnej bazy (on sam jest często moją bazą) i trzyma się pięknie przez cały dzień. Nie muszę bawić się w dodatkowe kroki i trząść się, czy tym razem cień zbierze się w załamaniu, czy też nie. Nie przy cieniu za 135 zł, litości...
Jest to wszystko dość dziwne, bo czytałam kilka recenzji tych cieni i wszędzie dziewczyny pisały, że jest nie do zdarcia nawet w ekstremalnych warunkach. Gdyby nie moje zgoła inne doświadczenia, nie uwierzyłabym, że te cienie mogą się tak bardzo nie trzymać powieki... Ale zapewniam, że wykonałam naprawdę wiele testów w wiele różnych dni i w różnych warunkach, a moje powieki są wręcz suche, więc to nie one stanowią problem.
Kolejną kwestią jest pigmentacja – lubię subtelne cienie, ale Diorowe musy niestety wymagają bazy, gdyż bez niej kolor jest duuuużo bardziej wyblakły. Jeśli nałoży się je bezpośrednio na powiekę, kolor będzie niezbyt równomierny i dość blady. Na bazie wygląda to dużo lepiej. Ale znowu – kremowy cień kupujemy po to, żeby nakładać go palcem na powiekę, a nie bawić się w bazy. Tym bardziej, że na bazie ten cień wygląda bardziej sucho niż nałożony bezpośrednio na oko, traci tę fajną kremowość i musowatą konsystencję. Czasem też cień potrafi się wałkować i wygląda sucho i niefajnie. Od cienia o tej konsystencji oczekiwałam takiej kremowo-pudrowej woalki na powiece, a nie wałków...
Ogólnie jestem niesamowicie zawiedziona tymi cieniami (a przynajmniej matowymi, niematowych nie testowałam). Jak najbardziej będę z nich korzystać, zwłaszcza z Mirage, bo to śliczny kolor, ale będzie mi skakała gula przy każdorazowym nakładaniu bazy, bawieniu się w pędzel itd. Niestety, cena jest tu totalnie niewspółmierna do jakości. Nigdy nie sądziłam, że przy kosmetyku marki Dior będę musiała bawić się w wielodniowe szukanie jakiegoś sposobu udanego nałożenia go. Szkoda, bo kolory są piękne, a konsystencja się wspaniale zapowiadała.
Uważam te cienie za największy zawód tego roku. Tak bardzo starałam się, żeby nam wyszło, ale niestety jest to bardzo trudny związek... Daję 2 gwiazdki na udane kolory i za to, że jednak na tej bazie UD, jak już się zainwestuje w to trochę wysiłku, cienie prezentują się bardzo ładnie.
Używam tego produktu od: ponad 4 miesięcy
Ilość zużytych opakowań: w trakcie 3
–––-
Edit po 2 miesiącach od napisania recenzji, czyli 15.08.2014:
Te cienie są jeszcze dziwniejsze, niż mi się na początku wydawało ;-) Tak jak pisałam wyżej – tyle się z nimi naużerałam bez jakichś większych efektów, że postanowiłam je w końcu przekazać dalej. Tuż przed tym stwierdziłam, że przetestuję je ten jeden ostatni raz. I okazało się, że wytrzymują cały dzień i wyglądają świetnie, tak więc już sama nie wiem, co o nich myśleć ;-) Tym razem nie nakładałam ich na żadną bazę (zauważyłam, że to nadaje im dość suchy wygląd), tylko na samą powiekę (trzeba się upewnić, że jest sucha) pędzlem MAC 242 (który się wcześniej niby nie sprawdził...). Bez bazy kolor jest sporo bledszy, ale i też efekt mniej suchy i bardziej naturalny, takiego jakby koloru wypływającego naturalnie z powieki. Testuję te cienie ww. sposobem już kilka dni i najgorsze, co się z nimi stało, to lekkie wyblaknięcie koloru, ale nic się nie zbiera w załamaniach i ładny efekt utrzymuje się cały dzień. Przysięgam, że moja powyższa recenzja była rzetelna i zgodna z prawdą, nie mam pojęcia, skąd ta rozbieżność. Może po prostu są to kapryśne cienie-kameleony, bo kondycja moich powiek się w tym okresie nie zmieniała. Dodaję gwiazdkę za to, że teraz cienie ładnie się prezentują (w końcu nie przekazuję ich dalej, tylko sobie zostawiam, tym bardziej, że kolory są cudne, jak wspominałam). No i za to, że nic nie prezentuje się tak cudnie to czarnej kreski na oku niż bladoróżowy cień Fantaisie ;-) Podsumowując wielomiesięczne testy: cienie są niesamowicie kapryśne, ale jeśli u kogoś "zadziałają", to będzie bardzo zadowolony. Jeśli nie zadziałają, będzie wielkie rozczarowanie.