Krem kupiłam z ciekawości, bo produkt przeznaczony dla dojrzałej i bardzo dojrzałej skóry z jednoczesną obietnicą matu zdarza się rzadko. Poza tym byłam na etapie testowania różnych cięższych kremów z niższej półki cenowej, a ten był jedynym w serii de Luxe, który nie zawierał płynnej parafiny. Dla mnie jednak ten krem okazał się zupełnym niewypałem.
Opakowanie produktu jest szklane, solidne, proste, zamykane plastikową zakrętką. Nie wiedzieć czemu, takie opakowania sprawiają, że czuję na karku swoje 30+ ;) Wygląd kremu dość zaskakujący - nie miał nic wspólnego z białą, treściwą kopią tradycyjnego kremu Nivea, co zwykle kojarzy się z kremami naszych mam, ale był to krem-żel o żółtawym odcieniu, trochę nawet wodnisty, choć dobrze trzymał się palca. Zapach trochę za bardzo perfumowany, ale mnie akurat się spodobał.
Niestety, po zastosowaniu zrobiło się gorzej. Najpierw żel ciągnął się po skórze, potem na niej zastygał, zostawiając na niej dość konkretny, lepki film. I nie było to wynikiem użycia zbyt dużej ilości - mniejszej się nie dało. Zapach na skórze utrzymywał się dość długo, lepki film również. Matu nie było żadnego. Przeciwnie - powierzchnia skóry zaczynała błyszczeć. Zastygnięta żelowa "maska" była niekomfortowa - trudno było nawet stwierdzić, czy mam napiętą skórę, czy to tylko ten krem w ten sposób "liftinguje" (to ten efekt napięcia i spłycania zmarszczek obiecywany przez producenta?).
Kolejny schodek pojawił się, kiedy chciałam zrobić makijaż. O ile cięższy, silikonowy podkład trzymał się kremu (przynajmniej przez jakiś czas, ale nie testowałam go ani ekstremalnie długo, ani w ciężkich warunkach), o tyle lekki, średnio kryjący, smużył po żelowej warstwie, przylegał do skóry tam, gdzie akurat udało się nałożyć mniej kremu, dzięki czemu na twarzy mogłam zrobić sobie tylko plamy.
Nie bardzo wiedząc, co z tym produktem zrobić, używałam go co jakiś czas, kiedy akurat nie musiałam wychodzić z domu, ale nie czułam się z nim dobrze, więc nie robiłam tego zbyt często. Potem postanowiłam zużyć go do rąk, ale po jednej aplikacji się zniechęciłam - ręce lepkie i ściągnięte. Ostatecznie pół słoiczka wylądowało w koszu, kiedy upłynął jego termin ważności. Wyrzucałam go z ciężkim sercem, bo nie lubię marnować kosmetyków i jeśli jakiś nie nadaje się do celu mu przypisanego, to staram się wszystko zużyć w jakiś inny sposób, ale akurat ten krem w moim przypadku nie nadawał się do niczego.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie