Do ideału mu niestety daleko.
Długo zwlekałam z wystawieniem opinii tej maskarze, bo chyba nie mogłam uwierzyć, że produkt ze stajni pani Eris jest aż tak zwyczajny. Nie wiem, czy to magia marki, która kojarzy mi się z najpiękniejszą kobietą na świecie, czyli moją mamą, która od lat jest wierna właśnie Eris, ale miałam wobec tego produktu wysokie wymagania i spore oczekiwania.
* Ponieważ mam rzęsy długie, ale dosyć cienkie i nieprzesadnie gęste zawsze stawiam na pogrubiające, smolisto czarne, czasem ciężkie tusze. Oczywiście nie chodzi o rzęsy cięższe od powiek, bowiem piątej klepki mi nie brakuje, ale oko to jednak mój najmocniejszy punkt w makijażu. Hasło "Best Volume Mascara" brzmiało jak stworzone dla mnie, ale okazało się nie do końca prawdziwe.
* Zacznę może od szczoteczki, którą musiałam najpierw reanimować, zanim zaczęłam jej regularne używanie. Szczotka sama w sobie nie jest szczególnie pociągająca - krótki, cienki kijek z mnóstwem malutkich, posklejanych włosków. To co ujrzałam na mojej szczoteczce było jakimś ewidentnym bublem, który z miejsca osłabił mój zapał do tego produktu. Była ona bowiem zalepiona jakimś dziwnym, oklejonym tuszem, ciągnącym się przepraszam, ale glutem... Dużo czasu i nerwów zajęło mi oderwanie tego. Pierwszy minus.
* Sam tusz jest mokry, nieco lepki. Ma świetny czarny kolor - bardzo głęboki i solidny bez żadnych oszukaństw. Ze względu na swoją smolistość i gęstość ma się wrażenie, że tusz szybko obciąży i sklei rzęsy. Maluje się nim tak, że trzeba się namachać, żeby uzyskać efekt. Niestety nawet po namachaniu się nie jest on szczególnie intensywny i porażający. Według mnie ta maskara nie powinna być nazywana pogrubiającą, gdyż z tym akurat radzi sobie najgorzej. Całkiem dobrze podkręca i unosi rzęsy, lekko wydłuża, ale zdecydowanie nie pogrubia. Provoke to nie jest tusz pogrubiający, dlatego też moim zdaniem nie zasługuje na nazwanie go "best volume". Daje naturalny efekt, nie teatralny. Jeśli ktoś lubi tylko delikatne podkreślenie to owszem - będzie zadowolony. Ja w tym przypadku liczyłam akurat na coś innego, a więc się zawiodłam.
* Trwałości nie można wiele zarzucić. Tusz nie zlepia się, ani nie migruje na policzki w postaci czarnego pyłu. Wygląda mniej więcej tak samo przez cały czas, a więc przeciętnie.
* Opakowanie to zdecydowany plus. Czarno-srebrne, błyszczące, bardzo eleganckie. Nic się z niego nie odkleja, ani się nie ściera. Dodatkowo tusz zapakowany jest w srebrny kartonik. Całość jest porządna, ładna i bardzo cieszy oko, ale to nie wystarczy, żeby pokochać ten produkt.
* Tusz Provoke nie jest wcale taki najtańszy, bo jego cena wynosi ok. 65-70 złotych w sieciowych drogeriach takich, jak Rossmann, czy Super Pharm. Nie jest najtańszy zwłaszcza w tym kontekście, że efekty jakie dzięki niemu uzyskałam wcale nie położyły mnie na łopatki. Serio, używałam już tuszy za 50, 20 i 10 złotych, które spisywały się lepiej.
Niestety. Tym razem pani Eris mnie zawiodła i z pewnością nie kupiłabym tego tuszu ponownie. Zużyć i zapomnieć.
Używam tego produktu od: 3 miesiące.
Ilość zużytych opakowań: Jedno.