Kiedy ta kompozycja pojawiła się w zgięciu mojego łokcia, pomyślałam tylko jedno:
Spotkaliśmy się już.
Otwarcie to fascynujący i bardzo urodziwy akord sandałowca, który jest śmietanowo-kremowy, wyraźnie słodki, jadalny i namacalnie wręcz aksamitny. Można powiedzieć, że sięga wręcz aż do migdałowych aspektów mlecznej kremowości. Ma się wrażenie, że wręcz sunie po skórze, jak migdałowe puree. Napędu dodaje mu dym, a delikatność podkreśla mój najlepszy przyjaciel- oud.
Oud, czyli brzydki typ, lekko wilgotny, odrobinę spocony, w tym wydaniu bardziej drzewny, niż zwierzęcy, i bardziej ciepły, cielesny, niż septyczny. Ten wspaniały zabieg polegający na skontrastowaniu miękkiego, maślanego wprost sandałowca, z twardym, chropowatym oudem, sprawia, że to co piękne, jest jeszcze piękniejsze, a brzydota zdaje się ogrzewać w świetle urodziwego sandałowego akordu. Przypominam sobie o tym, że są takie dziecięce przyjaźnie, kiedy bardzo brzydkie dziewczęta przyklejają się do klasowych piękności. Potem następuje okres dojrzewania... i niekiedy role się odwracają. Brzydule pięknieją, przyjaźnie się rozpadają... Tutaj jednak trwają w pozornie tylko wykluczającej się, lecz tak naprawdę symbiotycznej relacji. Te dwa wiodące akordy- agarowy i oudowy- nie są tu jednak same. Bo zarówno otwarcie, jak i serce zapachu ozdabia jasny, transparentny dym z palonego drewna i ciemny dym z palonego kadzidła, którym według mnie jest styraks. Dym efektowny, gęsty, lecz jasny i lekki zarazem, pozostając po łagodnej, jasnej stronie mocy. Raczej jasnej. Jasnej -w porównaniu do Kabul Aoud.
Tak, spotkaliśmy się już. Bo podobną piosenkę szeptał mi do ucha Kabul Aoud (czyli jeden z wyklętych Montale). Podobną, choć nieco bardziej brudną, nieco bardziej kawową i nieco bardziej ściśle spowijającą nosiciela. Nieco mniej słodką. Wyraźnie ciemniejszą. Choć to wyraźnie ta sama piosenka. Poznałabym ją na końcu świata, niczym inżynier Mamoń...
Serce zapachu jest w dalszym ciągu żywe- kremowość sandałowca gdzieś znika, jak siostry Kopciuszka, a oud robi się coraz ciemniejszy, coraz bardziej lity, niepokojący jak ciemny wąwóz. I piękny. Coraz piękniejszy.
Baza przestaje dymić, jest miękka, łagodnie drzewna, w lekko kadzidlanym popiele oud znów robi się drzewny, i łagodny. Całość jest olśniewająca. Tak piękna, że rozmyślam, co zrobić, kiedy skończy się flakon. Flakon, tak jak sam zapach, produkowany wyłącznie na rynek arabski.