Halle Berry Wild Essence EDP 

Jest to zapach bardzo kobiecy, nie za słodki, nie za agresywny, mój ideał. Sporo moich koleżanek kupiło go sobie po tym, gdy dowiedziało się czym tak pachnę. Zapach niestety jest nietrwały, zdecydowanie trzeba "dopsikać się" w ciągu dnia. Opakowanie jest takie sobie - nie podoba mi się zbytnio, ale nie jest też tandetne, takie ot po prostu zwykłe opakowanie. Przyznam, że na początku nie podobał mi się w ogóle, dopiero gdy użyłam go jakiś trzeci raz pomyślałam sobie, że ma to coś, a teraz jest moim ulubionym :) Szczerze polecam wypróbować, jest też dostępny w wersji 30ml. Wersja 50ml kosztuje ok. 60-70zł. Latem używam go zarówno w ciągu dnia jak i na wieczór, natomiast zimą w ruch wchodzą inne zapachy.

Szkoda, że ta woda ma tak marną trwałość, bo jej zapach naprawdę mi się podoba. To taka słodka świeżość, która świetnie pasuje do okresu wiosennego i wczesnego lata. Mój nos wyczuwa tu glównie energetyczną bergamotkę zanurzoną w słodkim zapachu kwiatów lipy. Jest miło, ciepło, zmysłowo, ogólnie kobieco. Uwiedziona byłabym nim dłużej, gdyby miał większą moc. A tak musimy się rozstać. Niestety.

W tym zapachu nie czuję ani grama słodyczy. No może odrobinę. Wild jest raczej zielony, roślinny, ale z nutkami elegancji. Całościowo wypada kobieco i ciekawie. Jednak nie zachwyca trwałością. Projekcja super przez pierwszą godzinę, potem tuż przy skórze. Mówię o wersji szklane deo - nie polecam. Choć nie wiem, jak WE zachowuje się w wersji oryginalnej - podejrzewam że podobnie. Jak to zwykle bywa - interesujący zapach, słabe parametry.

Wild Essence to kolejna banalna zbrodnia popełniona z artykułu „zapachy gwiazd”. Jeśli nawet lubiłabym takie błahostki jak Wild, poszłabym do kiosku Ruchu, czy marketu aby kupić podobną butelczynę za 15 zł, a nie za 80zł. Jeśli ktoś spyta „dlaczego”, odpowiem: bo nie ma żadnej różnicy w jakości, a trwałość jest taka sama, więc po kiego przepłacać? Kwiat lipy? Kwiat bawełny? Żywica? Dobre sobie! Chyba tylko największe naiwniaki dadzą się na to nabrać. Ta mieszanka tak samo zawiera nuty lipy, czy żywicy, jak Halle Berry wie gdzie leży Polsza i jaka jest jej stolica. Są to najtańsze chemiczne odpowiedniki naturalnych substancji wciśnięte w mało absorbujący flakonik. Składniki są czysto plastikowe i to w rażący sposób, nie ma tu przecież jakichś trujących wyciągów czy „Czarodziejskich kwiatów jednej nocy”, które zakwitają raz na 200 lat przy nowiu księżyca, żeby trzeba je było tak chemicznie botoksować. Suto nawożona bergamota, frezja z proszku do prania i nasterydowana mandaryna. Dobre na płyn do mycia szyb, ale nie na damskie perfumy. Wild do słodko-kwaśny nudziarz, który nie zwraca na siebie najmniejszej uwagi. Początek astronomicznie duszący, sztucznie cytrynowy, jak jakiś lichy lakier do włosów, czy zapach do samochodu. Po czasie zostają nam stare dobre, wtórne mydliny. Gdzie tu mówić o jakiejkolwiek tytułowej dzikości? Zastanawiam się czasem, czy Halle nie wstydzi się, że zapachy sygnowane jej inicjałami są tworzone w takich twórczych męczarniach, które rodzą tylko i wyłącznie popelinę? Może i się trochę wstydzi, ale przecież Dolce, które za to dostaje z pewnością nie śmierdzą ;). Używam tego produktu od: nie używam Ilość zużytych opakowań: 3 testy