Lioele CC Cream jest dopiero moim drugim spotkaniem z kosmetykami azjatyckimi. Zamówiłam go w sklepie internetowym AsianStore za 75 złotych. Dość sporo, ale skuszona pochlebnymi opiniami w internecie zaryzykowałam.
Przyszła do mnie śliczna, różowa paczuszka, bardzo cukierkowa, ale na swój sposób urzekająca, a w niej, podobnie słodki krem. Oprawa graficzna zachęca tak bardzo, że ma się ochotę od razu go wypróbować. Opakowanie jest wielkości dłoni, lekkie, zrobione z wytrzymałego plastiku, dodatkowo posiada pompkę, więc idealnie nadaje się do zabrania w podróż.
Gdy pierwszy szok zakupu takiego cudeńka minął, zabrałam się do wypróbowania go na ręce i... załamka. Owszem, z białego kremu zamienił się w podkład, ale strasznie różowy. Jego kolor mnie przeraził. Wiedziałam, że będzie różowy, jak większość kremów BB i CC, ale taki stopień świnkowatości zwalił mnie z nóg. Zapach również nie okazał się plusem, pachnie po prostu jak mydło z pierwszego lepszego sklepu. Jedynie tafla blasku podtrzymywała mnie na duchu. Chociaż było to za mało, żeby nie przeklinać swojej głupoty i naiwności.
Z żalem i złamanym sercem nałożyłam CC na twarz. Tragedia. Owszem, wyrównał koloryt cery, ale odcinał się od szyi i podkreślał niezagojone jeszcze krostki i wypryski, po za tym uderzył mnie jego mydlany zapach wyczuwalny na twarzy. Doznałam chwilowej depresji - za te pieniądze mogłabym kupić sobie drogeryjny podkład, korektor i puder, sto razy lepszej jakości.
Dobrze jednak, że po kilku dniach postanowiłam dać mu drugą szansę. Nałożyłam dużo mniejszą ilość wilgotną gąbeczką, przypudrowałam lekko i czmychnęłam do kuchni zrobić sobie przekąskę. Po kilkunastu minutach gdy poszłam do łazienki oczom nie mogłam uwierzyć. Ten przeklinany przeze mnie krem wyglądał DOBRZE! Nieprzypudrowane policzki mieniły się w słońcu jak Edward, zmniejszyła się intensywność różu, nawet podkreślane wcześniej niedoskonałości wyglądały jakoś tak zdrowiej i ładniej. Promieniałam dziecięcym urokiem, który spodobał mi się tak bardzo, że wybaczyłam mu nawet jego utrzymujący się przez kilka minut zapach mydła.
Krem nie jest jednak dla każdego i nie w każdej sytuacji będzie prezentować się dobrze. Na pewno nie powinny interesować się nim posiadaczki tłustej cery (ja posiadam normalną w stronę suchej), typowe mleczne pianki (moja cera ma neutralny podton, nie jest specjalnie żółta, ani specjalnie różowa), dziewczyny z dużą ilością wyprysków i wszystkie opalone/ciemniejsze karnacje.
Warto też nie szaleć z ilością produktu, wystarczy go naprawdę odrobina.
Jeśli jednak i tak się nie sprawdzi, warto wykorzystać go jako rozświetlającą bazę pod podkład, bo sam w sobie jest długotrwały i nawilżający, dodatkowo ma SPF. ;)
Mimo świeżego wyglądu jaki mi nadaje, nie zostanie moim hitem i raczej już do niego nie wrócę.
Używam tego produktu od: dwóch miesięcy
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego