Wspomnień czar – kupiłam Ocean Sun dawno temu, jeszcze się uczyłam. Oczarowały mnie w drogerii złotym kolorem i owocowymi nutami. Spędziłam w nich cały pierwszy stopień studiów wyższych, fakt z przerwami, ale aromat Sabatini towarzyszył mi długo. Potem przyszła miłość do czegoś lżejszego, świeższego, bardziej kwiaty, mniej owoce. Ostatnio zobaczyłam je w drogerii, były w promocji, kupiłam 20 ml dla odświeżenia pamięci.
Ocean Sun to zapach pobytu w Miami gdzieś na jesieni – gdy turyści, którzy tłumnie spędzają wakacje na Florydzie wyjadą, a studenci zwiną się na uczelnie. Ocean, piasek, spokój i duże ilości koktajlów. Ocean szumi, w głowie też lekko szumi, generalnie jest bardzo przyjemnie. Upał już nie dokucza, ale nadal nosimy japonki. I w tym momencie nie należy teraz mylić plaż – Kalifornia pachnie raczej, białymi kwiatami i musującym szampanem, więc ocean z Ocean Sun to zdecydowanie Miami. Wiem, sprawdziłam i wolę Kalifornię...
Zapach jest słodki, owocowy, dojrzały, ale pasuje wszystkim – ja nosiłam go na zmianę z moją mamą, obie czułyśmy się w nim bardzo dobrze. To wyraziste nuty, nie znam się zbytnio, nie potrafię podać nazw, ale te owoce są bardzo przyjemne. Ocean Sun nie dusi, nie męczy, miło się rozwija owocami, kwiatami, aby po kilku godzinach zniknąć. Niestety. Ale czuję się w nich dobrze, kobieco, nie boli mnie głowa i nie mam ochoty iść pod prysznic. Ja noszę go wszędzie, ale to zapach na weekend i to na świeżym powietrzu - spacer w parku zalecany.
Butelka szklana, z plastikowym korkiem. Teraz po latach wydaje mi się ciut tandetna, ale jak człowiek zakochał się w Tomie Fordzie albo Jo Malone, to rzeczywiście Sabatini może wydawać się prosta. Oczywiście, są lepsze perfumy, listy przecież nie będę załączać, ale wtedy gdy ich używałam i teraz doceniam po prostu zapach – może nie gigant trwałości, złożoności i aromatów, ale się sprawdzały i sprawdzają. Takich perfum teraz jest mało – pamiętam weszłam w nich do biura i wszyscy pytali czym pachnę... Więc było warto cofnąć się w czasie.