Dzięki temu, że zamawiałam ten zapach ze sklepu internetowego producenta, siłą rzeczy poznałam ten sklep i bardzo szeroką i interesującą ofertę Polleny-Ewy. I dlatego nie żałuję zakupu. Tylko dlatego.
Lubię także mocne, ogoniaste, silne i słodkie zapachy, ale NIE lubię mdlących kisielkowatych i przyprawiających o ból głowy tanich (w odbiorze) kompozycji w typie Versace Versus Red Jeans, do których (poza wspomnianymi niżej Cat Deluxe) ta woda jest nieco zbliżona.
Jak chcecie, testujcie, może wasza skóra niespodziewanie odda piękno, moc i głębię tego zapachu... ja tu tego nie znalazłam.
...
Coś mnie podkusiło, aby przetestować tak tani (w promocji całe 10 zł) zapach, a nuż okaże się całkiem do noszenia... tak dla odmiany przetestujmy coś polskiego i naprawdę niedrogiego... Paczka nadeszła, ja ucieszyłam się jak głupia, ach będę wąchać! Najpierw jedna chmurka na skórę i już wiedziałam, że dobrze nie będzie. Żeby jednak nie skreślać tego zapachu ot tak z marszu, kolejny dzień miał być dniem z Loose no. 1. No i był. Niestety.
Ponieważ już przy pierwszym podejściu oceniłam zapach jako bardzo na mojej skórze nietrwały i o bardzo słabej projekcji, po pierwsze zastosowałam go na nawilżoną/natłuszczoną skórę (tu w użyciu był balsam Ziaji o zapachu żurawiny i poziomki, czyli teoretycznie wymarzone podbicie dla wody toaletowej z nutą żurawiny i słodkich kwiatów; ale żeby nie było, ten balsam szybko traci swój zapach na skórze, nie powinien więc jakoś znacząco zmienić zapachu EDT), a po drugie użyłam aż ok. ośmiu (tak, tak) chmurek, celując w rozmaite rejony mojej osoby.
Zapach bardzo szybko się wygasza, ginie, niknie, traci charakter, no znika po prostu. Już po godzinie! tak z 90% projekcji poszło sobie... Ok, rozumiem, że to tylko EDT, ale mam ETD, które użyte jako pojedyncza chmurka wytrzymują o wiele wiele wiele dłużej (i lepiej).
Nie znam zapachu Paco Rabanne, do którego według recenzentek podobne jest Loose np. 1. Jeśli mam go do czegoś porównać, to jest moim zdaniem wielce, wielce zbliżony do Naomi Cambell Cat Deluxe, pewnie przez ten ciemny fiołek oraz obłoki słodkości. Niestety, Loose no. 1 szybko stają się wodnisto-migrenogennie-mdlące, choć gdzieś pomiędzy pierwszym uderzeniem alkoholu a lepkim i kleistym syropem cukrowym, na jakąś niepewną chwilę robią się pudrowe i delikatne, pudrowe jak puszek z puderniczki z sypkim, różowym i skrzącym pudrem...
Szkoda mi tego pudrowego momentu. Bo poza tym, jak już mam katować się fiołkiem w cukrze, to wolę Cat Deluxe, a nie fiołek rozgotowany i rozwodniony, a nadal mdlący, z Loose no. 1.
Ogólnie na mojej skórze i na mój gust porażka. Najwyraźniej kara niebios za podejście pod zapach-imitację (jeśli to prawda, że są kopią Paco Rabanne Black XS Pour Elle (a patrząc na zestaw nut, najwyraźniej jest). Tak chciałam wierzyć, że to oryginalny (we wszelkich tego słowa znaczeniach), niekoniecznie odkrywczy czy porywający, ale akceptowalny zapach, ot poziom kompozycji z dezodorantu, ale nie obrażającej użytkowniczki. Może postaram się je zużyć jakoś latem, no w bardzo niezobowiązujących okolicznościach. Nie wiem jednak czy moja głowa to wytrzyma.
Daję jedną, a nie pół gwiazdki, bo zważywszy na stosunek ceny do jakości aż tak wielkiego zaskoczenia nie było.