Z góry lojalnie uprzedzam, że będzie dłuuugo. No ale trudno i darmo ;-)) - tak po prostu być musi :p
Tak było kiedyś...
Przemówiła do mnie ta kompozycja. Tak w połowie. Przez chwilę miałam wrażenie, że polubię. Ale to nie takie proste, bo...
...zaczyna się dość zaskakująco. Dokładniej rzecz ujmując - marchewkowo. To marchewka piwniczna, zakopana jesienią w ziemi na dnie drewnianej skrzynki, aby przez długie zimowe miesiące zachować jej jędrność i inne walory. Pachnie tak właśnie głęboko ziemiście, pozbawiona powabnej słodkości świeżego warzywa wyjętego z grządki. Jest siermiężnie, chropowato, mrocznie, jest nawet odrobinę zatęchle (wszak znajdujemy się w piwnicy) i jest to do tego stopnia namacalne, że przypomniał mi się obraz Jedzący kartofle van Gogha - mniejsza o szczegóły - tu marchewka, tam ziemniaki, ale gdyby obrazy pachniały, to ten konkretny z dużą dozą prawdopodobieństwa pachniałby Bois Blond.
I... już mnie prawie uwiodła ta marchewka, monochromatyczna surowość, umiłowanie dla ziemi, bo warto wspomnieć, że w sukurs marchewce przychodzi z czasem eteryczny zapach siana i kłosów zbóż brzemiennych ziarnem (tak, są tam!), kiedy nieoczekiwanie...
...Klapa. Pora opuścić naszą piwnicę. Miejsce szpetnych ludzi z obrazu van Gogha zajmują wydelikacone typy w czarnych lakierkach (hej, oddawajcie moje brązowe saboty!)i moszczą się na trawie opodal snopków siana, w cieniu młodych cedrów, gotowi do spożycia śniadania na rzeczonej trawie. I to podoba mi się już znacznie mniej. Jakoś mi ta druga część nie przystaje do pierwszej, zupełnie jakby ktoś pomylił pudełka z puzzlami. I ten cedr taki ładny. Za ładny. Jakby ktoś co sobotę czyścił go Pronto dla uzyskania maksymalnego efektu.
Ja kupuję wyłącznie marchewkę...
Tak jest teraz...
Ponieważ pierwszy raz w życiu trafia mi się perfumeryjna miłość od drugiego wejrzenia, spieszę z samokrytyką ;-)) Za pierwszym razem Bois Blond nie zachwyciło mnie, nie przekonało. I, o dziwo, to co kiedyś pozostawiło mnie obojętną , stało się początkiem płomiennego uczucia. Z każdą kroplą ubywającą z próbki, BB zastawiało na mnie swoje sidła.
Bois Blond to perfumy prosto z serca i trafiające w prosto serce. Prostolinijne, może nawet prostoduszne, wzruszające, sielskie i naturalistyczne. Pan P. Guillaume funduje nam podróż w czasie do beztroskego raju utraconego lat dzieciństwa.
Ażurowa zieleń traw wpleciona w ciężkie, dojrzałe kłosy zbóż, narkotyczna woń siana, promień słońca, ciepłe i ciężkie krople deszczu spadające na ziemię... Słodki pył wirujący w rozgrzanym powietrzu, kurz i... wszystkie zdarte kolana w zaciekłym biegu do domku na drzewie, bo przecież, kto pierwszy - ten lepszy ;-))
Pomoże w tak kreatywnych czynnościach ;-)) jak szukanie igły w stogu siana, (bez)myśleniu o niebieskich migdałach i nazywaniu pierzastych obłoków sunących po błękitnym niebie kiedy leżąc na trawie wiem, że oprócz błękitnego nieba...
Bois Blond będzie takim moim miejscem na trawie - dostępnym bez ograniczeń nawet w połowie lutego, gdy temperatura spadnie poniżej 16 st. C.
Kilka razy nosząc Bois Blond przyłapałam się na tym, że podczas mniej lub bardziej oficjalnych spotkań przeczesuję ręką włosy w poszukiwaniu choćby pojedynczego źdźbła trawy, bo...bo przecież musi tam być. Już sobie wyobrażam, co mogli sobie pomyśleć o mojej "mowie ciała" moi rozmówcy i jak błędne były to wnioski :p
Prawdę mówiąc nie dbam o to, bo dla czystej radości używania BB może mi nawet wystawać słoma z butów ;-)) W końcu czego się nie robi dla miłości?
Czy miłość od drugiego wejrzenia, spokojna jak rzeka, może być gorsza od miłości, która trafia nagłym rażeniem pioruna, oślepia swym blaskiem i powoduje, że tracimy rozum? Nie, przeciwnie, ma nad tą drugą tę przewagę, że rodziła się powoli, na prawie żadne pomyłki nie ma w niej miejsca - w końcu widziały gały, co brały ;-))
Mea culpa... Przy tej okazji zastanawiam się, ile jeszcze perfumeryjnych miłości ominęło mnie na skutek posiadania tak narwanego serca...
Używam tego produktu od: wiosny 2008
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego - 50 ml