Niestety, ale znów musiałam się skusić na kolejny produkt do tuszowania większych niedoskonałości, które co jakiś czas nadal pojawiają się na mojej twarzy (szczególnie broda i policzki). Jeszcze parę miesięcy temu myślałam, że będę mogła na zawsze zapomnieć o takich kosmetykach i poza tuszowaniem cieni pod oczami nie pojawią się już na niej większe problemy (wtedy wówczas poza korektorem pod oczy, cieniem, tuszem i pomadką używałam jedynie pudru do zmatowienia twarzy). Niestety, ale problem powrócił. Najgorsze mam już chyba za sobą, jednak nadal gdzieniegdzie coś trzeba przykryć i mimo wszystko najgorsze są te blizny (takie czerwone miejsca, które za nic nie chcą być bledsze). I tak po raz kolejny podczas wizyty w SP postanowiłam skusić się na ten produkt. Czaiłam się na niego nieraz, jednak zawsze odstraszała mnie cena i zawsze brałam coś w zamian, co i tak nie odpowiadało moim potrzebom i aktualnie leży gdzieś w kuferku na kosmetyki. Już myślałam, że uda mi się z kamuflażem z ArtDeco. Pogodziłam się nawet z jego zbyt jasnym odcieniem (po jego aplikacji nakładałam na niego trochę pudru), jednak kiedy mój puder się skończył i miałam w zanadrzu tylko zbyt ciemny, dałam sobie spokój. I tak właśnie skusiłam się na Dermablend. Chciałam mieć jeden kosmetyk, którym zakryje moje potworki... Ten miał mi to zagwarantować. I nie mogę powiedzieć, że tego nie zrobił. Jednak... Do rzeczy.
Zacznę jak zawsze od OPAKOWANIA:
Podkład ma formę sztyftu, przez co dostajemy bardzo zbitą, gęstą konsystencję. Sztyft za taką cenę może wydawać się śmiesznie mały. Opakowanie jest w formie takiej pomadkowej, jednak dużo większe od pomadki czy zwykłego korektora ;). Jak dla mnie eleganckie, takie minimalistyczne i bardzo poręczne. Poręczne, przez co można wszędzie produkt zabrać i dokonać ewentualnej poprawki. Nie mam pokładu jakbyś bardzo długo, jednak jak na razie nic się z tym opakowaniem nie stało i mam nadzieję, że tak zostanie ;).
KONSYSTENCJA:
Tak jak już wcześniej pisałam, produkt jest bardzo zbity. Forma sztyftu powoduje, że jest on gęsty i przez to może bardziej tuszujący... No cóż w sumie niektóre korektory też mają taką formę a ich krycie można sobie o kant d... rozbić. Forma sztyftu może i jest nieco niehigieniczna, jednak ja z racji tego, że używam go jako korektora do każdej aplikacji stosuję "świeży" patyczek kosmetyczny i tak właśnie sobie z tym radzę. Mamy do wyboru odcienie od 11 do 15. Ja zazwyczaj używałam najjaśniejszych odcieni, jednak po przygodzie z ArtDeco zdecydowałam się na 12 i ten kolor jest dla mnie najlepszy, nie za ciemny, nie za jasny. Gdybym zdecydowała się na najjaśniejszy prawdopodobnie mogłabym żałować wyboru... Myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie.
APLIKACJA I DZIAŁANIE:
Moje przygotowanie skóry twarzy oraz makijaż wykonuję następująco:
1. Myję twarz mydłem Aleppo,
2. Nakładam Immunoserum Organique, czasem mieszam je z olejkiem z drzewa herbacianego kiedy czuję, że moje pory są takie... nieciekawe, wtedy jakoś lepiej działa a skóra jest jeszcze bardziej oczyszczona i świeższa,
3. Biorę patyczek kosmetyczny (za każdym razem nowy, ewentualnie wykorzystuje drugą stronę, tego którym już się malowałam) i wykonuję nim koliste ruchy na czubku sztyftu, aby nabrać odpowiednią ilość podkładu (dla mnie korektora :)). Bez obaw, moim zdaniem owe patyczki są na tyle dobre, że nie zostawiają na sztyfcie swoich resztek.
4. Nakładam produkt tylko w miejscach, gdzie jest to naprawdę niezbędne. Robię to metodą małych kropek.
5. Czekam aż podkład/korektor uzyska temperaturę mojego ciała i delikatnie wklepuję go aż do momentu stopienia się go z odcieniem mojej skóry.
6. Miejsca, w których został on nałożony lekko puszczę pudrem Jadwiga, w celu jego utrwalenia małym pędzelkiem do cieni, bowiem nie chcę pudrować całej buzi, aby była jak najbardziej naturalna.
I koniec.
Później tylko coś, co zamaskuje moje cienie pod oczami, cień, tusz, błyszczyk i mogę się ludziom pokazać na oczy ;).
Żałuję, że nie mogę sobie swobodnie używać różu czy też bronzera, z którym tak bardzo chciałabym się pobawić, bo nigdy tego nie robiłam, ale moim zdaniem te produkty chyba jeszcze bardziej podkreśliły by to co tak usilnie ukrywam.
Przyznaję, że produkt dobrze kryje to, co chcę ukryć. Spodziewałam się, że efekt będzie jeszcze lepszy jednak jak dla mnie jest zadowalający. Byłabym może bardziej rozczarowana, gdybym kupiła go w regularnej cenie, jednak udało mi się go dostać w promocji.
Jednak jest jedno ale... Produkt nie wytrzymuje mojego dotykania twarzy. Gdy to robię o wiele szybko z niej znika. Niestety, ale nie utrzymuje się u mnie jakoś cudnie długo. Może gdybym nakładała go na całą twarz to byłby bardziej trwalszy a tak to punktowo zawsze gdzieś dotknę i tak jakoś powoli znika. Poprawki nie są uciążliwe i wszystko nadal wygląda w miarę naturalnie.
Wydajność tego produktu jest dla mnie zdumiewająca. Nie zamierzam chyba nigdy używać go jako podkładu, jedynie jako korektor jednak tak czy siak czuje że starczy mi na bardzo długo.
Właśnie dlatego zaznaczyłam, że nie wiem czy kupię go ponownie, bo liczę, że zanim go zużyję to nie będę miała już problemów z cerę, ale gdyby skończyły się teraz (czego bardzo sobie życzę :((( ) będzie moim pogromcą cieni pod oczami, bo do tego również się nadaje.
Cena niestety nie powala. 90zł to dla mnie zdecydowanie za dużo... Jednak ja zakupiłam go za 60zł, więc może jakoś bardziej ta cena była dla mnie znośna. Wydajność na pewno to zrekompensuje.
Wspomnę jeszcze o tym, że produkt nie zapycha moich porów pomimo znanego już składu, jednak ja nie używam go na całą twarz w imię teorii, że nie zakrywa się tego, co jest dobre ;).
Ale dobrze wiedzieć, że ma się w kosmetyczce wielofunkcyjny produkt który może być: podkładem, korektorem na niedoskonałości i dobrym korektorem pod oczy, który mimo wszystko nie obciąża delikatnej skóry w tym miejscu.
Używam tego produktu od: 2 tygodni
Ilość zużytych opakowań: W trakcie pierwszego i końca nie widać
Edit 19.09.2012: Polubiłam go jeszcze bardziej :). Jest dla mnie nie zastąpiony. Dość dobrze kryje i kolor jest jak najbardziej w odcieniu mojej cery zatem używam go jak już pisałam punktowo patyczkiem i już nie potrzebuję żadnych pudrów. Od kiedy tak ograniczyłam makijaż do minimum (przynajmniej w kwestii buzi, bo oczka czy usta to inna sprawa) to moja cera wygląda zdecydowanie lepiej. Krostki pojawiają się przed okresem, jednak mniej jest ich zdecydowanie poza w/w sytuacją (ale to przypadłość wielu kobiet, więc nic się na to nie poradzi). Jak na razie nie zużyłam dużo sztyftu. Gdyby krył jeszcze bardziej to byłoby już w ogóle cudo i wychwalałabym go do wszystkich. Tu krycie mam nieco gorsze niż w przypadku kamuflażu, ale to mnie akurat nie dziwi, za to o wiele lepsze niż wszystkich zwykłych korektorów razem wziętych. Zatem polecam jeszcze raz i przypisuję mu KWC.