Ja to taki sceptyk jestem i jak mi na Wizażu napiszą, a już wszyscy zgodnie są na tak, to zaraz podstęp wietrzę. Taka przekorna natura: ufaj, ale sprawdź;)
To myślę sobie, lato za pasem (nie wiem wprawdzie za czyim, bo go jakoś nie widać...), trza się zaopatrzyć w samoopalaczek, coby ludzi nie straszyć bladą twarzą. Bo ja jestem blada twarz i kosmetyk ów niezbędnikiem mym jest na sezon wiosna-lato. Dlaczego Lavera? Jak wspomniałam, korciło mnie, żeby zweryfikować te Wasze ochy i achy. I co? Psińco. Miałyście rację Siostry: och i ach!! Dziękuję, skończyłam.
Albo nie, bo mogą się trafić kolejne niedowiarki, więc może uwierzą w pochlebne słowa spod palców innego podobnego sobie?
PLUSY DLA MNIE:
- naturalny skład, co w tego typu kosmetykach jest raczej rzadkością;
- ciekawy zapaszek, taki ziołowy z akcentem mięty (?), pachnie na pewno specyficznie, ale nie ma smrodku przypalonej skóry, jak po standardowym samoopalaczu, na co mój małżonek reaguje: byś mi lepiej rybę wędzoną pod nos podstawiła, a nie siebie;);
- konsystencja lekkiego kremu, nie jest zbyt wodnista, ale też nie tłusta, taka w samą raźkę, żeby ładnie i równomiernie rozprowadzić, trzeba mieć dość sprawne paluszki, bo wchłania się szybciutko, co dla mnie jest zaletą, dla niewprawnych może być wadą;
- z racji tejże konsystencji najlepiej sprawuje się na twarzy, szyi i dekolcie, smarujemy po prostu jak zwykłym kremem pielęgnacyjnym i po wchłonięciu idziemy lulu, ja odczekuję zwykle jakąś godzinkę, nic się potem nie wyciera w poduszkę, a rano nie ma białych placków, jednak nie śpię na brzuchu;
- częstotliwość stosowania: ja robię tak, że przez pierwsze trzy dni kładę delikatną (naprawdę cieniuteńką) warstewkę na wchłonięty uprzednio krem wieczorny, potem aplikację powtarzam raz co kilka dni i taka dawka podtrzymująca wystarczy, aby utrzymać bardzo ładny odcień delikatnej i równomiernej opalenizny;
- no właśnie o efektach... bardzo, ale to bardzo ładny naturalny, choć dość intensywny odcień opalenizny, co nie jest żadną wadą, bo można przecież stopniować, zero pomarańczowych tonów czy efektu skórki chleba (mocno przypieczonej;)), nie robi smug ani nie uwidacznia zmarszczek mimicznych, co już mi się zdarzało;
- opalenizna schodzi stopniowo i równomiernie, moim patentem jest robienie dwa razy w tygodniu peelingu enzymatycznego i po nim dobry nawilżacz, a następnego dnia ponawiam aplikację samoopalacza;
- mnie podoba się także efekt promienności cery, która absolutnie nie jest wysuszona, taka pergaminowa, tylko gładka i świetlista, oczywiście sam samoopalacz nie zapewni jej doskonałego nawilżenia ale na pewno nie przesusza, ani w żaden inny sposób nie przyczynił się do pogorszenia stanu cery, a moja ma ogromną tendencję do zapychania;
- dlaczego nie używam do całego ciała? dla mnie zbyt droga zabawa, mam od tego Avon i sprawdza się znakomicie, a jest kilka razy tańszy, jednak buzia to buzia i tu do Lavery przekonał mnie doskonały naturalny skład oraz właściwości pielęgnacyjne, dodam jeszcze, że nie widać "przejścia" pomiędzy odcieniami wspomnianych samoopalaczy, odcienie ładnie się stapiają na "pograniczu", oczywiście nie można przesadzić, bo Lavera sama w sobie jest dużo mocniejsza niż Avon;
- wydajności na całe ciało nie jestem w stanie ocenić, bo zastosowałam tylko raz, żeby wypróbować (i jest OK.), na górne partie jeden samoopalacz na jeden sezon, więc cena jest jak najbardziej adekwatna do jakosci;
- jedyny mały minusik to dostępność dla mnie tylko drogą internetową niestety.
Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z Wizażowego hitu, stał się moim zdecydowanym faworytem na twarz i szyję. Daje śliczną, naturalną opaleniznę i jednocześnie dba o moją wrażliwą cerę. Warto było mu zaufać i Wam, drogie przedmówczynie:)
Używam tego produktu od: miesiąc
Ilość zużytych opakowań: pierwsze w trakcie