Kupiłam sobie ten tusz na fali chęci wypróbowania wszystkich tuszy z Maca.
Ma on minimalistyczne czarne opakowanie, niczego więcej mi nie trzeba.
Szczoteczka, wbrew zapewnieniom producenta wcale nie jest jakaś wyjątkowa, wiele tuszy taką ma. Silikonowa, z równo rozłożonymi wypustkami, aby równomiernie pokrywać nasze rzęski. Niestety przy każdorazowym wyjęciu z opakowania zabiera ze sobą za dużo tuszu i trzeba ją trochę "wytrzeć" o ścianki, żeby sobie nie posklejać rzęs.
Sama aplikacja jest niestety trochę utrudniona, nie przez szczoteczkę, bo ta jest w porządku, ale przez samą konsystencję tuszu, która faktycznie jest lekko musowa i gęsta. Należy bardzo z nim uważać i starannie nakładać, czyli musimy się liczyć z tym, że trzeba poświęcić tej czynności trochę więcej czasu, niż przy innych maskarach. Również za szybkie nakładanie może skutkować mocnym sklejeniem. Najlepiej u mnie sprawdza się nakładanie jej w kilku delikatnych ruchach i dokładanie, niż próby nałożenia jej w dwóch, czy trzech maźnięciach, wtedy efekt sklejenia murowany. Jednym słowem pracy z tym gagatkiem trzeba się nauczyć i trzeba też być cierpliwym, jednak efekt, jaki uzyskuję na rzęsach mi się podoba i są dni, kiedy się wkurzam strasznie na to, ile czasu muszę poświęcić na aplikację, ale po tym czasie jestem całkiem zadowolona z rezultatów.
Niestety nie ma tutaj pogrubienia, natomiast zauważalny jest efekt wydłużenia rzęs (chociaż mnie bardziej interesowałby ten pierwszy efekt, jednak już straciłam trochę nadzieję, że jakiś tusz mi da spektakularne pogrubienie). Rzęsy nie wyglądają źle, look jest akceptowalny, chociaż wiadomo, że zawsze chciałabym, żeby było lepiej (nie wiem, czy to w ogóle możliwe?). Niektóre rzęsy są trochę sklejone ze sobą, ale u mnie każda maskara robi coś takiego, także się nie będę czepiać, bo to nic nowego.
Jeśli chodzi o utrzymywanie się na rzęsach, to mam już jej coś do zarzucenia. Otóż po pomalowaniu jest fajnie i super, jednak wystarczy odrobinka wilgoci, na przykład mżawka na dworze, a już rzęsy zaczynają się trochę sklejać. Szczególnie upierdliwe jest to dla mnie z tego powodu, że ja dodatkowo podkręcam rzęsy zalotką i zależy mi na utrzymaniu tego skrętu na cały dzień, a mżawka niweczy moje plany. I nie mówię tutaj o chodzeniu bez parasola, chodzi o sam stopień wilgoci w powietrzu. Dodatkowo niestety po kilku godzinach maskara ma tendencje do zostawiania śladów pod oczami, nie jest to wielka panda, ale takie nieestetyczne 2 lub 3 plamki, zawsze ścieram je palcem, bo nie jest to nic mocnego, ale jednak jest, więc uznałam, że należy o tym wspomnieć.
Zadziwia mnie w tym produkcie natomiast jego wytrzymałość. Na opakowaniu producent zamieścił informację, że należy zużyć tusz w 6 miesięcy od otwarcia. Ja swój miałam 4 miesiące i tym samym ten tusz zaliczam do najbardziej żywotnych tuszy, jakie miałam w swoim życiu, bo przewaznie każda maskara mi trzyma miesiąc lub 1.5 i wysycha.
Ogólnie muszę powiedzieć, że Studio Fix Boldblack Lash jest całkiem dobry, ale nie będę go wychwalać pod niebiosa właśnie przez czas, jaki potrzeba na nałożenie go i przez to, że ma tendencje do tworzenia dziwnych plamek w ciągu dnia, nie ma pandy, ale nie jest idealnie, także super hitem nie zostanie.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie