W porządku.
Rozjaśnienie włosów marzyło mi się od dawna. Zawiedziona po wizycie u fryzjera (liczyłam na dużo jaśniejszy odcień), po jakimś czasie pokusiłam się o zakup rozjaśniacza Joanny w osiedlowym markecie. Z pewnością przyczyniła się do tego jego niska cena oraz śliczna pani na opakowaniu, z kolorkiem włosów, o którym marzyłam. Nigdy wcześniej nie rozjaśniałam samodzielnie włosów, ale chęć zmiany wygrała i postanowiłam zaryzykować.
Kierując się radami wyszukanymi w Internecie, postanowiłam wykonać tzw. "kąpiel rozjaśniającą", żeby złagodzić efekt niszczenia włosów przez rozjaśniacz. Do przygotowanej papki dodałam trochę szamponu oraz odżywki, wymieszałam i zaczęłam nakładać niebieską maź. Oczywiście chemiczny smród niesamowity, jak to przy koloryzacji włosów. Ale da się przeżyć. Nie lubię bawić się przy farbowaniu w używanie pędzelków itp. - nakładam mieszankę rękoma (oczywiście w rękawiczkach), czasem tylko pomagam sobie grzebykiem. Tutaj jednak manewrowanie grzebieniem nie było możliwe, gdyż włosy po nałożeniu papki sklejały się. Nałożyłam jak się dało, wmasowałam we włosy i czekałam.
Jeśli ktoś ma jakieś nawet minimalne podrażnienia skóry głowy, rozjaśniacz Joanny będzie dla takiej osoby bezlitosny. Po jakimś czasie zaczęło mnie leciutko piec w jednym miejscu na głowie, ale ok, nie był to dla mnie powód do paniki. Po kilku minutach pieczenie przeszło. Trzeba uważać, żeby mazidło nie kapnęło nam na skórę - też potrafi wtedy piec i swędzieć. A już na pewno nie wolno pochylać się nad mieszanką - powoduje to natychmiastowe podrażnienie i pieczenie oczu.
Moim kolorem wyjściowym przed przystąpieniem do zabiegu rozjaśniania był ciemny blond/jasny brąz, farbowany. Liczyłam więc na bardzo, bardzo jasny odcień blondu. Trzymałam mieszankę na głowie 40 minut, czyli prawie dozwolone przez producenta maksimum, po czym przystąpiłam do jej zmywania.
Zmywała się dość ciężko, ale nie to było najgorsze. Po zmyciu, pozostawiła na włosach uczucie strasznej szorstkości. Dosłownie jak mokre siano. Dramat. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałyby moje włosy gdybym użyła samego rozjaśniacza (bez dodatku szamponu i odżywki) i zaczęła je suszyć w takim sianowatym stanie. Nałożenie odżywki po zmyciu rozjaśniacza, a potem maski to według mnie absolutna konieczność!
Prawdziwe chwile grozy przeżyłam jednak patrząc na swoje mokre włosy w lustrze. Były koloru RUDEGO. Wpadłam w panikę, bo wyglądałam w tym odcieniu okropnie. Postanowiłam jednak dokończyć proces, wmasowując w mokre włosy olejek arganowy i nakładając popularną maskę z kartonowego pudełka. Po zmyciu maski i wysuszeniu włosów, wreszcie przyszedł czas na ostateczny werdykt.
Bałam się spojrzeć w lustro, ale po chwili wahania, zrobiłam to.
Ku mojej uldze, nie miałam na głowie rudych włosów. Z ciemnego blondu wyszedł mi jasny blond, ale w takim żółtawym odcieniu. Nie była to platyna, na którą po cichu liczyłam, ale nie było też najgorzej. Kolor był jednolity, ale to chyba zasługa mojej dokładności przy nakładaniu rozjaśniacza. Po ułożeniu włosów i lekkim wyprostowaniu, efekt był całkiem fajny. A włosy - dzięki masce - mięciutkie w dotyku. Ogólnie jestem zadowolona, ale za jakiś czas będę kombinować w kierunku mojej wymarzonej platyny.
Plusy:
+ spełnia swoje zadanie;
+ cena;
+ łatwy w użyciu.
Minusy, które jednak nie mają zbytnio wpływu na ostateczną ocenę, gdyż z pewnością dotyczą wielu produktów z tej kategorii:
- podrażnia skórę;
- śmierdzi chemią;
- strasznie wysusza włosy (użycie odżywki i maski to konieczność!).
Ogółem, tak jak w tytule - w porządku.
Używam tego produktu od: 1 dzień
Ilość zużytych opakowań: jedno