Dokładamy starań, aby recenzje zamieszczone w katalogu były rzetelne i wiarygodne. Przed dodaniem recenzji każdy/a użytkownik/czka musi podać informację, jak długo stosował/a recenzowany produkt oraz gdzie go nabył/a.
Nie wiem, jak wyglada wyspa Arran, ale bylam ostatnio na wyspie Skye i jestem zachwycona. Nie tylko krajobrazami rodem z ksiezyca, ale rowniez szkockimi kosmetykami (tam flagowa firma to Skye soaps z siedziba w Portree).
\\n
\\nArran to chyba najbardziej znany producent szkockich mydel, balsamow do ciala oraz perfum. Mialam okazje testowac set z serii figowej, czyli zel pod prysznic, zel do rak, mydlo, balsam do ciala oraz szampon i odzywke - wszystkie przepieknie pachna! Figowo-miodowo, nawilzaja skore, nie ma potrzeby uzywania balsamu po kapieli (chociaz jego uzywanie to sama przyjemnosc, zapach utrzymuje sie na ciele bardzo dlugo).
\\n
\\nOczywiscie, slawetny SLS wysoko w skladzie, jak w wiekszosci zeli i szamponow. Coz, nie ma to znaczenia dla jakosci tego kosmetyku. Naprawde jest wart przetestowania :)
Musiałam, musiałam, musiałam mieć ten żel! Wydaje się bowiem, że trafić w Polsce na szkocki kosmetyk = mieć ogromne szczęście. I pomyśleć, że w dawnej Rzeczypospolitej Szotów/Szkotów było całkiem sporo i w handlu (oraz wojaczce) śmigali aż miło. Dzisiaj nie ma tak dobrze! Whisky jest, szkockie ciasteczka też się zdarzy zakupić, a teraz mam i mydło ze Szkocji. Niezgorsze, a nawet więcej niż dobre. Figowe już mi się skończyło, więc rozpoczynam kolejne z serii - z kadzidłem i mirrą (obrazek w załączniku).
Pachnie przepięknie! Jak rasowa, francuska perfuma. A to szkocka perfuma!
Ręce są po użyciu - częstym przecież - gładkie i nawilżone. Nie ma mowy o tym, żeby tworzyły się jakieś suche wysepki naskórkowe, jak to często z innymi mydłami bywa. A to oznacza, że arranowy specyfik niweluje zły wpływ na skórę kranówy. Nie trzeba po myciu używać kremu.
Polecam, oczywiście, jeśli ktoś nie boi się parabenów bądź nie jest na nie uczulony. Cóż, w składzie jest nawet osławiony paraben metylowy. Mnie nie przekonują wcale doniesienia medialne czy popularnonaukowe o szkodliwości tych środków konserwujących. Na wątrobę, śledzionę, nerki i inne organy o wiele bardziej wpływają inne czynniki niż kosmetyki, o niewłaściwym żywieniu już nie wspominając, a to jest prawdziwy problem współczesnych kobiet. To tak na marginesie. Poza tym ręce są tak narażone na mnóstwo szkodliwych składników w codziennym życiu, że dodatkowe parabeny, krótko stosowane, krzywdy im nie zrobią. Za to grzyby i bakterie mogą. Teraz coś z drugiej osławionej beczki. Poza tym pragnę zauważyć, że mydło nie zawiera wcale SLS (Sodium Lauryl Sulfate - laurylosiarczan sodu), tylko SLES (Sodium Laureth Sulfate - etoksylowany laurylosiarczan sodu).
Gdzie mi konserwanty i substancje powierzchniowo czynne przeszkadzają, tam mi przeszkadzają. W mydle z pewnością nie! Wystarczy pomyśleć, w jakich warunkach cały czas stoi w łazience i jak jest użytkowane, żeby nie mieć żadnych pretensji do producentów. Mydła naturalne i w kostkach są fajne, tylko nie lubię nimi myć rąk. I z pewnością są bardziej zabrudzone i wyfajdane niż arranowe cudo w żelu. Dlatego arranowa mydlinka dostaje u mnie maksymalną liczbę gwiazdek.
Teraz czas zaopatrzyć się w inne cuda z wyspy Arran. Oh. Tapadh leat, Arran!
Używam tego produktu od: roku
Ilość zużytych opakowań: jedno zużyte, drugie rozpoczęte