Średnio na jeża, że się tak wyrażę.
Moje dłonie są wymagające - skórę mam suchą, wrażliwą i atopową, każde najmniejsze zadrapanie skutkuje blizną,no mam delikatne rączki, co poradzić ;).
O ile na manicure chodzę regularnie, lubię zabieg parafinowy (genialny!), lubię maskę i masaż dłoni, to jednak robię to na tyle rzadko, że w międzyczasie wspomagam się zabiegami w domowym zaciszu. Do tej pory uwielbiałam zabiegi Mariona oraz duosaszetki Ziai, ale akurat w sklepie nie było ani jednych, ani drugich - był za to zestaw od Eveline. Drogo nie było, więc wzięłam, na całe szczęście - tylko jedno opakowanie.
Od strony wizualnej, nie mam żadnych obiekcji - proste, ładne, w kobiecej kolorystyce, estetyczne i funkcjonalne - bez problemu otworzymy saszetkę bez pomocy nożyczek, wystarczy w miejscu fabrycznego nacięcia pociągnąć i voila, można dostać się do zawartości ;)
***Peeling to żel z zatopioną sporą ilością drobinek - niedrapiących i delikatnych, a jednocześnie takich, które pozwalają na wykonanie porządnego masażu. Zapach lekki, dla mnie niemal identyczny jak w chłodzącej serii SPA Antycellulit, również z Eveline - owocowy, bardzo przyjemny.
Produkt zawiera ekstrakt z guarany oraz jedwabiu, zaś sam kosmetyk ma działanie wygładzające, intensywnie regenerujące, nawilżające i naprawcze.
Producent zaleca nakładać produkt na zwilżoną skórę lub też, gdy potrzebujemy mocnego złuszczania - na suchą.
Ja zdecydowałam się na pierwszy sposób, dlatego że aktualnie moje dłonie są w niezłym (jak na nie) stanie. Po ok.5 minutach masażu spłukałam dłonie letnią wodą - peeling dość dobrze wygładza i zmiękcza naskórek, delikatnie ujednolica koloryt i lekko nawilża. Ogólnie rzecz biorąc, peeling jest niezły i myślę, że gdyby sprzedawano go w tubie, to bym go kupowała - przy regularnym stosowaniu na pewno pomoże utrzymać skórę dłoni w dobrej kondycji.
***Maska ma lekką, kemową konsystencję i przyjemny, nieco pudrowy, typowo 'kosmetyczny' zapach. To produkt intensywnie regenerujący, z kolagenem, elastyną, ekstraktem z brzoskwini, aloesu oraz dzikiej róży. Miodzio, powiedziałabym, przyznam szczerze, że nie mogłam doczekać się aplikacji.
Maski jest sporo w opakowaniu - spokojnie wystarczy jej na dwie aplikacje (i znów nie wierzę, że tak piszę, ja, przeciwniczka dzielenia saszetek na pierdylion aplikacji!). Ja zastosowałam ją na jedną, solidną - producent zaleca nakładać kosmetyk grubą warstwą, toteż tak właśnie poczyniłam. Maska nie spływa ze skóry, to plus. Trzymałam ją 15 minut po czym wmasowałam - możecie się śmiać, ale u mnie wchłonęło się jakieś 90%, to da wam pojęcie o suchości mojej skóry ;). Tuż po zabiegu byłam zachwycona - skóra idealnie gładka, aksamitna, taka satynowa, miękka i zadbana. Zniknął dyskomfort, spierzchnięcie, no efekt taki, jak po zabiegu w salonie - naprawdę!
Niestety, czar prysł jeszcze tego samego dnia, wieczorem - zaczęły mnie swędzieć dłonie. I piec. Nie, nie było to uczulenie, od razu zaznaczę!
Po wieczornym prysznicu czułam to nadal, ale stwierdziłam, że może czymś podrażniłam skórę - i wycisnęłam z tej saszetki resztki absolutne, nakremowałam dłonie i poszłam spać.
Rano zobaczyłam, w jakim stanie są moje ręce - okrutnie suche!, piekące, spierzchnięte i szorstkie. Nie wierzyłam własnym oczom!
Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej widziałam wspaniały efekt zabiegu, byłam naprawdę zachwycona, a tutaj okazało się, że bardzo, ale to bardzo się pomyliłam. Być może jest to rodzaj uczulenia, podrażnienia - trudno powiedzieć, bo nie mam typowych objawów alergii - myślę, że to po prostu wilk w owczej skórze. I o ile sam peeling okazał się dobry, tak ta maska jest dla mnie skreślona. Obietnice producenta na opakowaniu to taka, hmm...kiełbasa wyborcza! ;)
Nie polecam, chyba, że Eveline wprowadzi do sprzedaży peeling w pełnowymiarowym opakowaniu - a od maski trzymajcie się z daleka, zwłaszcza jeśli macie wrażliwą skórę (ewentualnie dajcie teściowej i wmówcie, że to krem przeciwzmarszczkowy :D).
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie