Przyjemna.
Szminkę Color Whisper wrzuciłam sobie do koszyka podczas zakupów z głupia frant. Wszak takich cudeniek nigdy w kosmetyczce nie za wiele. Nie miałam więc wobec niej żadnych konkretnych oczekiwań, nie czytałam też opinii na jej temat. Po prostu przyniosłam do domu i zaczęłam używać.
* Mam kolor 220 Lust for blush. Jest to róż, zaryzykowałabym stwierdzenie, że trochę Barbie róż. Dość jasny, ale wyraźnie widoczny na ustach. Nie ma wielu takich odcieni wśród moich szminek, ale powiem szczerze, że neutralnymi beżami zaczynam już powoli wymiotować, a ostre czerwienie też nie zawsze są na miejscu. O ile pasują na wielkie wyjścia i na wieczór to np. do pracy ich unikam. Po co koleżanka przy biurku naprzeciwko ma dostać oczopląsu, stawiam na coś lżejszego. Tak więc różowiutki Lust jest w porządku.
* Szminka jest bardzo miękka i kremowa. Dobrze i sprawnie się nią maluje, ale uważam zawsze, żeby jej przypadkiem nie złamać. Pokrywa usta kolorem szybko i z daleka wydaje się, że dokładnie. Jeśli jednak przyjrzymy się wargom z bliska odkryjemy, że spod różu przebija kolor ust, więc należy poprawić. Szminka dobrze się prezentuje, usta delikatnie się błyszczą, kolor nie wgryza się w suche skórki i nierówności. Nie drażni przesuszonych ust, nie czuć mrowienia. Nie powoduje też sama z siebie wysuszenia, sprawdza się nawet zimą. Bardzo mi ze względu na swoje właściwości przypomina szminki Wibo Eliksir, które swego czasu także robiły karierę na Wizażu. Sama miałam trzy kolory, w tym jeden mocno zbliżony do Maybelline.
* Ponieważ efekt po nałożeniu jest bardzo kremowy i wilgotny szminka dość szybo się zjada. Kolor stopniowo znika podczas mówienia, wtedy znika ten mokry, błyszczący efekt, pozostaje nam tylko zabarwienie ust. Przy jedzeniu i piciu zmazujemy ją do końca i nie ma po niej śladu. Nie można więc powiedzieć, że jest bardzo trwała, raczej bardzo zwyczajna.
* Opakowanie to srebrny sztyft i nakładka w kolorze, który ma przypominać chyba kolor szminki, acz nie do końca jest analogiczny. Ogólnie całość nie jest brzydka, ale miałam już ładniejsze sztyfty. Co mnie zdziwiło na opakowaniu nie ma kompletnie żadnych napisów, nawet nazwy pomadki. Jedynie na stopce opakowania widnieje naklejka z numerem koloru i jego nazwą. To jest zupełnie nieważne, ale jakoś mnie drażni brak choćby samej nazwy produktu na nakładce, przez to miałam problem w prostym oszukaniu produktu w katalogu i poczułam się, jakbym miała kosmetyk z bazaru.
* O ile pamiętam kupiłam szminkę w promocji, za ok. 15 złotych. Nie wiem, czy pokusiłabym się o przygarnięcie jej do serca w cenie regularnej, choćby przez wzgląd na podobieństwo Maybelline do pomadek Wibo, które kosztują mniej niż 10 złotych.
Spodobała mi się. Zwłaszcza doceniam efekt, jaki daje i delikatny kolor. Być może skuszę się jeszcze na inne jej odcienie. Myślę, że warto.
Używam tego produktu od: Ok. 3 miesiące.
Ilość zużytych opakowań: Jedno.