A ja go nie lubię. Ot co.
Po okresie adolescencji z dezodorantów/ antyperspirantów w sprayu- produktów uniwersalnych, których używało się nie tylko pod pachy, ale również i do odświeżania pokoju, butów, szafy i siebie samej, przerzuciłam się na te w sztyfcie, kulce- produkty jednostronne, o mniejszym polu zastosowania pobocznego, ale skuteczniejsze w walce z potem i przykrym zapachem.
Jednak, człowiek jak to człowiek lubi wracać do korzeni. I tak oto, któregoś dnia zbiegło się ze sobą kilka czynników. Promocja, premia, kaprys.
Wybór padł na Garnier.
Miało być pięknie.
Bez parabenów, bez alkoholu, z absorbującymi minerałami, przeciw białym śladom, o świeżym zapachu i niezawodnej, długotrwałej ochronie.
Tymczasem, w moim odczuciu:
- zapach jest męczący, słodko-gorzki, duszący, po rozpyleniu bardzo intensywny, lekko muchozolowaty z dodatkiem zielonego ogórka i melona, nieprzyjemny, pod koniec dnia jest jeszcze bardziej chemiczny i nieznośny;
- nie chroni przed potem, a wręcz przeciwnie, czułam, że nasila. Oblepia skórę lekką pudrową warstwą, która po kilku minutach wysycha. Skóra pod tą skorupką zaczyna się bardziej pocić, tworząc nieprzyjemną maź, która wysychając kruszy się;
- nie wiem czy pozostawia ślady na ciemnych ubraniach, gdyż nie testowałam go pod tym kierunkiem, w każdym razie nie brudził ubrań innego rodzaju;
- dobry dyfuzor, rozpyla produkt, tam gdzie powinien.
Dodam tylko, że nie mam problemów z nadpotliwością.
Produktu używałam zgodnie z przeznaczeniem, na suchą umytą skórę. W odpowiedniej ilości, z odpowiedniej odległości. Wstrzącając, nie mieszając.
Nie wiem czy jest to zły kosmetyk. Wam może przypasować. W każdym razie u mnie się nie sprawdził.
Nie kupię go więcej, mimo braku parabenów, zawartości minerałów, itp.
Pozostałą część produktu, oddam swojemu mężczyźnie, który zdziwił się, że Garnier robi dezodoranty. :)