Przeczytałam tyle pozytywnych recenzji - że taki zwracający uwagę, komplementowany, stylowy, że mógłby nawet chanelowski no.5 zastąpić...
No i teraz zastanawiam się jaka grupa wiekowa redagowała owe recenzje... Bo wg mnie mnie jest to szypr, wygładzony, zrównoważony, odrobinę zielony, leciuteńko bergamotkowy z drzewną bazą. Nie czuję żadnego orientu, zgadzam się co do jego roślinności, kwiatowości, ale minimalistycznej osadzonej na piżmowo drzewnej delikatnej bazie...
Jest to woda kolońska i podobnie jak klasyczny Halston nie powala ostrymi alkoholowymi nutami... No właśnie - kolońskie, stonowane, dyskretne, trwałe, ale poważne, żadne seksy i flirty - trochę smętne - do biura jak ulał, dla kostimowo szarej bizneswoman bardzo oki... Pora roku bez znaczenia.
Pierwsze testy pokazały mi gorycz jakby neroli, ale następne dni w tym zapachu to dyskretnie zielono drzewny szyprek, bez pieniących, gryzących mydlin. Dodam, że ową goryczkowatą stronę można dłużej wyczuć na odzieży, szaliku spryskanym tą wodą...
Klimatem zbliżone do Chanel no.19.
Używam, ponieważ pozbyłam się Halstona, ale tak naprawdę mogłoby nie być go w mojej kolekcji - w tym zapachu raczej się nie zakocham, brakuje namiętności, jakiegokolwiek pazurka...
Opakowanie - pudełko bardzo estetyczne, eleganckie, flaszeczka też, choć już retro...
Mnie do zakupu podkusiło autorstwo Sophii Grojsman - co by to nie było, bedzie JAKIEŚ... I jest dobra jakość codziennej dojrzałej, trochę retro - klasyki...
Jak to b-czasem, a nawet często bywa - w miarę noszenia, zapach poznajemy, oswajamy, lub on nas oswaja... Okazał się dywersantem, który przebija się przez wszystkie inne zapachy, przy kacu potęguje niemiłosiernie ból głowy i odruch wymiotny - to wszystko za sprawą swojej trwałości, mocy i charakterności (jednak) tyle, że nie cukrowej a szyprowej...
Z nim to trochę mam jak z klasycznym Cabochardem i też mi mocno fracusko brzmi - w nosie, oczywiście.