Otwarcie nie jest zapachem róży. Nie ma w nim nic dojrzałego, ciężkiego, mięsistego, jak karmazynowe płatki, konfiturowe niemal w swojej słodyczy, z których wytwarza się attar.
To nie róża, lecz radosna różyczka, o przejrzystych, transparentnych niemal płatkach i intensywnym zapachu, jaki wydziela po porannej, wiosennej mżaweczce. Za wrażenie świeżości odpowiada oczywiście bergamotka w otwarciu- rześkie, lekkie, cytrusowe akcenty podkreślają urodę róży, mówiąc "to jest proszę państwa, kwiat, a nie nadzienie pączka". Prawie jednocześnie z bergamotą pojawia się imbir, równie złoty, świeży i musujący, jak cała reszta składników.
Ładnie? Ładnie. I nudno.
To jedyny zarzut, który można postawić otwarciu.
Żeby później nie było zbyt nudno, twórca dociążył różę słodkawym ylang-ylang, którego lekko mdława, zmysłowa poświata pozwala od biedy uznać, że Rose Anonyme jest kompozycją adresowaną do kobiety, a nie do dziewczyny.
I żeby było jeszcze mniej nudno, wykonał kolejną woltę- wpuścił do kompozycji kroplę oudu. Nie na tyle, żeby był wyraźnie wyczuwalny, albo, żeby można było ponarzekać "ojej, kolejny oud z różą". Oud wyostrza jedynie owo świetliste otwarcie, ale dla agaromaniaków będzie go z pewnością zbyt mało. Oud pełni też rolę wspaniałego emulgatora, czy raczej obciążnika- zapach od fazy serca zaczyna lekko gęstnieć, odrobinę się komplikować, a nuty- przeplatać w sposób nie dający się nudzić. Jeszcze jest szczypta chrupkiego i soczystego imbiru, jeszcze wibrują w nosie kwaskowate akcenty bergamoty, a już róża zaczyna... dojrzewać. I to jest ten moment, który podoba mi się najbardziej. Serce pulsuje ciągle wspomnieniem świeżego, energetyzującego otwarcia, a nasza słodka, lekko infantylna różyczka zaczyna mieć cięższe płatki, ciemniejszy kolor, stosowny dla towarzystwa odrobinę czekoladowej, zmysłowej paczuli. Paczula i oud robią tu wspaniałe rzeczy, wchodząc w rolę suflera. Niczym ten ostatni, niesłyszalnie niemal kierują dalszym torem kompozycji, podpowiadając, że powinna już przesunąć się w stronę słodkawej, benzoesowej bazy, nie tracąc nic ze swojej lekkości.
Nudno? Nie.
Jest ciekawie. Obserwowanie przemiany, podnoszenie łba przez różę jest równie fascynujące, co przyglądanie się przemianie z nastolatki w kobietę: jak chude, patykowate i lekko posiniaczone nogi obleka w pończochy, jak zakłada szpilki i po raz pierwszy używa szminki i uczy się chodzić na niezbyt wysokich obcasach. To dynamiczny proces- Rose Anonyme też taka jest.
Nie kupię i będzie mi łatwo sobie odmówić, ponieważ nie lubię róży w perfumach. Bardzo tego żałuję-wiosna idzie, Anonimowa Różyczka świetnie by się sprawdziła. Pomimo braku entuzjazmu dla nuty głównej, nie potrafię jednak nie docenić całości. Według mnie jest bardzo dobra.