To jest jakiś żart...
Krem ten kupiłam w zeszłym roku na lato. Chciałam wygładzić skórę, przede wszystkim nóg, żeby wyglądało to ładnie do spodenek, i rąk. No i oprócz tego chciałam dodać sobie trochę opalenizny. Jeśli dobrze pamiętam, to dorwałam go w drogerii Rossmann za około 24-25 złotych.
Nie należę do totalnie bladych osób, ale latem czuję się jak odmieniec wśród tych wszystkich pięknie opalonych dziewcząt :D. Raczej omijam słońce, bo mimo że daje wiele dobrego, to też może dać wiele złego. Moja skóra dodatkowo nie jest zbyt gładka - tu jakieś żyłki, tam krostki, tu rogowacenie okołomieszkowe, tam cellulit... Chciałam recenzowanym w tym miejscu kremem sobie nieco pomóc. A co uzyskałam? Delikatnie pisząc: zdenerwowanie. Ale od początku. Kolor tego gagatka jest przyjemny - opalony z ciepłymi tonami, ale na pewno nie żółtymi. Moje tony w skórze są żółto-oliwkowe, więc w połączeniu wychodzi ciekawy i naturalnie wyglądający odcień. Spokojnie, nie będziemy wyglądać jak po solarium lub jak po nieudanej próbie opalenia skóry najtańszym samoopalaczem. Przechodząc dalej, czyli do efektu jaki daje, to tutaj też bez zarzutów. Wyrównuje koloryt, zakrywa drobne krostki i żyłki, a na dodatek sprawia, że cellulit jest jakby mniej widoczny. Oprócz tego przyjemnie nawilża i dodaje satynowego blasku. Skóra pozostaje miękka i gładka w dotyku, jak po balsamie, który szybko się wchłania. Na tym koniec plusów. Przejdźmy do czegoś, czego ten produkt absolutnie nie powinien robić - do brudzenia ubrań. Przy pierwszym użyciu zapomniałam odczekać, żeby krem zastygł, więc pobrudziłam sobie całą wewnętrzną część spodenek i nawet zewnętrzną. Chodziłam jak taki brudas po ulicach i zastanawiałam się czy ludzie to widzą. Przy drugim razie odczekałam aż 15 minut. Wtedy krem zdążył zastygnąć, lecz to nic nie dało... Nieco mniej brudził, ale to robił, a nie powinien! Posmarowałam wtedy nie tylko nogi, ale też całe ręce. Po powrocie do domu ubrania od wewnętrznej strony były brudne jak od podkładu do twarzy. Od zewnętrznej strony boki bluzki wyglądały równie źle, ze względu na to, że miałam na sobie krótki rękaw. A żeby tego było mało - spływał ze skóry w miejscach, które mocniej się pociły. Kolor ma fajny, efekt też niczego sobie, ale jaki jest sens w tego typu produkcie, jeśli okropnie brudzi? Dla mnie to bubel, do którego już w życiu nie wrócę.
Konsystencja jest gęsta i trochę tępa w odczuciu. Mogę to porównać do jakiegoś kremowego podkładu, który ostatecznie zastyga na skórze. Trzeba rozprowadzać go w bardzo uważny sposób, żeby nie pozostawić sobie smug. A uwieżcie, że łatwo z nim o smugi... Podczas mycia bez problemu schodzi od zwykłego żelu pod prysznic.
Zapach ma bardzo przyjemny - słodkawy, jakby kokosowy i kakaowy w jednym. Dla mnie to jak taki powiew lata. Pozostaje na skórze jako delikatnie otaczająca nas chmurka. Nie jest chemiczny ani intensywny.
Opakowanie to dobrej jakości, miękka tuba, zamykana złotą zakrętką od dołu. Szata graficzna jest typowo w moich kolorach, więc bardzo mi się to podoba. Złote i kremowe szczegóły ładnie zdobią całość. Pojemność to 175ml.
Zalety:
- Ładny, opalony, ciepły odcień
- Satynowy efekt na skórze
- Wyrównuje koloryt
- Zakrywa drobne niedoskonałości
- Nawilża i wygładza
- Przyjemny zapach
- Opakowanie
Wady:
- Okropnie brudzi ubrania, a nie powinien tego robić
- Spływa ze skóry w miejscach, które najbardziej się pocą
- Tępa konsystencja, łatwa do robienia smug
- SPF 6? Co to ma niby dać?
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie