Zacznijmy od opakowania. Małe, szklane, z plastikową nakrętką i zawiera 3 g czarnej mazi, którą musimy sobie nałożyć na powiekę pędzelkiem. Oczywiście pędzelek nie jest dołączony, więc trzeba go sobie dokupić oddzielnie.
Mój kolor to Blacktrack.
Według producenta jest to 100% czerń, przyznaję, jest czarny, ale nie jest to taka super smolista czerń. Są jeszcze dostępne inne odcienie i często wychodzą w limitowanych kolekcjach nowe kolory, ale jakoś nie jestem do kolorowych przekonana, po prostu lubię czarny i tyle :)
Nie jest to mój pierwszy eyeliner tego typu, miałam wcześniej Maybelline, który owszem, był tańszy, ale był też beznadziejny. Nie dość, że nie był wystarczająco czarny, to jeszcze jak nałożyłam go na powiekę, pozwalałam zaschnąć, a potem chciałam podkręcić rzęsy zalotką, to zalotka "zabierała" mi część namalowanej kreski z powieki, także nie, za Maybelline dziękuję, ale wiem, że są rzesze dziewczyn bardzo z niego zadowolonych (pewnie nie używają zalotki). Blacktracka zalotka nie zabiera, gdyż po nałożeniu na powiekę zasycha dość szybko. Ma to swoje plusy, jak też i minusy, ponieważ wystarczy maleńki błąd, a po kilku sekundach nie będzie już za bardzo jak go naprawić. Ja mam co najmniej 11 letnią wprawę w malowaniu kresek, ale dla początkującej osoby absolutnie nie poleciłabym eyelinera w słoiczku, gdyż aplikacji trzeba się nauczyć.
Nakładanie to też nie jest jakaś super sprawa, już pomijając fakt, że bardzo szybko wysycha, to pierwsza warstwa przeważnie tworzy prześwit, więc trzeba jeszcze precyzyjnie nałożyć więcej.
Co z tego wynika? Że żeby zrobić idealną kreseczkę trzeba go dołożyć w miejscach, w których zrobił takowy prześwit (umówmy się, to nie są wielkie prześwity i nie widać przez nie gołej powieki, ale widoczne jest to, że w tych miejscach jest mniej koloru i ja nie wyobrażam sobie tego nie poprawić). Także dla niewprawionych to będzie kolejna porcja katorgi, bo nie dość, że już za pierwszym maźnięciem jest ciężko, to potem trzeba jeszcze poprawić i nie wyjechać poza granicę, żeby kreski na obu oczach pozostały takie same. A jak wspomniałam już wcześniej, ewentualnych błędów po kilku sekundach już nie za bardzo da się poprawić.
Mój drugi słoiczek już dotknął dna, wydajność uważam za całkiem niezłą, nie zauważyłam również, aby z moimi egzemplarzami działo się coś niepokojącego typu wysychanie, czy inne cuda, ale zawsze starałam się je zamykać dokładnie (podobno niektórzy stawiają swoje fluidline'y do góry nogami, ja sobie darowałam robienie czegoś takiego). Nie wyschły mi, ani nie zmieniły konsystencji.
Podobnie po aplikacji na powiekę - po "pomęczeniu" się z nim, żeby nałożyć idealnie możemy oczekiwać, że kreska przetrwa cały dzień, nic się nie rozmarze, nie zetrze, ani nie skruszy. Przetrwa do zmycia makijażu w takim stanie, w jakim został pozostawiony rano. Co do zmywania to też nie widzę problemów, to znaczy olejek nie widzi problemów, płyn micelarny trochę widział, bo musiałam trzeć, żeby kreska dokładnie zeszła.
Mam trochę mieszane uczucia co do tego produktu. Fakt, że jest trwały, fakt, że jest czarny (jeśli się go nałoży poprawnie), fakt, że kreska wygląda pięknie, ale powiem otwarcie, że z nim trzeba się dużo namęczyć, trzeba być uważnym, cierpliwym i ostrożnym, a do tego poświęcić dużo czasu, żeby kreska wyszła nam idealna (bo musi taka wyjść, przecież nie można go za bardzo potem zetrzeć, ani poprawić). Jednak w ostatecznym rozrachunku uważam, że jest lepszy, o wiele lepszy, niż eyeliner w słoiczku z Maybelline, aczkolwiek jest też trudniejszy w obsłudze niż preferowany przeze mnie wcześniej sposób malowania kresek, czyli czarnym cieniem na mokro (czarnym cieniem na mokro mamy rach, ciach i gotowe, jak zrobimy błąd łatwo można to naprawić, ale też trzeba mieć na uwadze, że cień nie da nam graficznej kreski z idealnymi końcami). Kwestia gustu.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie