L'biotica Milk Therapy Hair Mask Maska do włosów w formie czepka regenerująca `Mleko kokosowe, malina, jedwab`

Produkt trzymałam na włosach przez około 4 minuty, następnie spłukałam letnią wodą i pozostawiłam włosy do wyschnięcia. Efekt następnego dnia był zaskakujący - włosy pełne blasku i widocznie odżywione :) ZALETY PRODUKTU: - nie plącze włosów, nie sprawia, że są sianowate - włosy są lśniące i miękkie w dotyku - regeneruje, dociąża, nawilża, włosy wyglądają zdrowo - nie puszy, nie przesusza, nie matuje, nie przetłuszcza włosów - łatwo się zmywa - ciekawa szata graficzna WADY PRODUKTU: - maska w formie czepku, ciężko rozprowadzić produkt by pokryć wszystkie włosy. - czepek dobrej jakości, ale klej na plastrze szybko się odkleja. - słodkawy zapach, niezbyt przyjemny wyczuwalny do kilku godzin po spłukaniu z włosów - dostępność

Słodkie opakowanie maseczki oraz rabat -50%.... czy można było jej nie wziąć? Przyznając się przy zakupie jej miałam chwilę samorefleksji czy na pewno jej potrzebuję, jednak cena 4.50 PLN sprawiła, że ta chwila szybko minęła podsumowując, że za maseczki na twarz potrafię dużo więcej zapłacić. Po maseczce za wiele nie oczekiwałam mając z tyłu głos wspomnienia z maseczką wielkie nic tej firmy, z grafiką w fioletowe barwy w białym małym (bardzo małym bo podwójne dno buuuuu) opakowaniu. Na szczęście zaskoczyłam się pozytywnie. Maseczkę nakłada się na kwadrans, zaraz po umyciu włosów. Wygodne rozwiązanie ale niepraktycznie rozwiązane w tym kosmetyku. Zaczynając od tego, że pod prysznicem mamy mokre ręce co powoduje trudność w otworzeniu opakowania maseczki, dodatkowo mamy paseczek z klejem, który ma za zadanie podtrzymać nasze włosy. Paseczek niestety po kilku minutach się odkleja, przez co cieknie nam woda na ramiona z i tak już osuszonych włosów, i wymaga założenie opaski na głowę lub czapki. Zmywanie maski należy do tych banalnie prostych. Podsumowanie: W efekcie otrzymałam włosy w stanie jakim mam regularnie. Maska ani ich nie przeciążyła ani szczególnie nie zregenerowała. Cena 9 PLN za maskę przy takich efektach jest wysoce wygórowaną, możliwą do zapłaty gdy ktoś chcę się poczuć dopieszczonym podczas domowego spa.

Jak dla mnie super, chciałabym jednak aby była dostępna w słoiku lub innej formie. Troszkę szkoda zaśmiecać świat :) ale maska super. Genialnie wpłynęła na stan moich rozjaśnionych włosów. Stały się jedwabiście gładkie i niesamowicie pachnące. Pięknie się rozczesywały i cudownie układały. Podczas stosowania nie spływa z głowy i super trzyma się pod czepkiem. Produkt nie uczulił mnie nawet w najmniejszym stopniu i super się spłukiwał. Kupię ponownie.

Pierwsze co mi się nie spodobało w masce to forma czepku, może i jest to całkiem wygodne ale strasznie ciężko rozprowadzić produkt na włosach przez co działanie nie jest takie jakie być powinno. Po drugie mnie strasznie odrzucił zapach, nawet nie potrafię tego opisać. Jeśli chodzi o składniki i działanie to to jest w porządku ale myślę, że jeszcze lepszy efekt można by uzyskać nakładając ten produkt jak standardowe maski.

W czerwcowym pudełku BeGlossy otrzymaliśmy regenerującą maskę do włosów w formie czepka od L'biotica. Czepek jest w białoróżowym kolorze, a wewnątrz znajduje się kremowa maska do włosów. Czepek nakładamy na umyte i osuszone włosy, a następnie zapezpieczamy naklejką mocującą, aby się nie zsuwał. Sam w sobie czepek jest dobrej jakości, troszkę ciężko rozprowadzić jest maskę na całej długości włosów w tym czepku. Maska bardzo ładnie pachnie, po zmyciu zapach utrzymuje się. Bardzo łatwo maskę zmywa się. Włosy są rzeczywiście miękkie w dotyku, są lśniące i łatwo się rozczesuje, jednak nie widzę efektu nawilżonych włosów. Cena do jakości zdecydowanie za duża!

Maskę dostałam w swoim czerwcowym pudełku BeGlossy. Uwielbiam włosowe gadżety, więc oczywiście wypróbowałam ją zaraz następnego dnia! Nie nastawiałam się na wiele. L'biotica produkuje świetne maski, jednak do produktów zawierających proteiny mleka lub jedwab podchodzę bardzo ostrożnie. Do tego znów bałam się przerostu formy nad treścią: zewnętrznie dostajemy piękne, kolorowe i spore jak na jednorazową maskę opakowanie przy którym aż usta same składają się do uśmiechu. Po otwarciu ukazuje ono nam... poskładany czepek wykonany z... cienkiej ceraty? Ekhm, uśmiech trochę rzednie. Ostatecznie otwieramy ten czepek a tam... tyle o ile tego produktu, wydaje się być go trochę na dnie - i ostatecznie uśmiech zajmuje grymas rozczarowania. Ale, moje drogie! Nie poddajemy się, brniemy dalej, bowiem okazuje się, że efekt końcowy jednak wynagradza początkową niechęć. Posiadam włosy przetłuszczające się u nasady i suche na końcach. Ma to związek zapewne z tym, że od ponad roku nie farbuję włosów a od ucha w dół to dawno farbowany ciemny brąz i tzw. strefa zniszczeń z tegoż powodu. Moje włosy uwielbiają emolienty w każdej ilości. Potrzebują dociążenia i wygładzenia.

Ta maseczka to już kolejna z serii, którą wypróbowałam, jednak do tej pory chyba najsłabsza biorąc pod względu jej działanie. Nie sprawdziła się u mnie tak jakbym sobie tego życzyła, a na dodatek po jej użyciu spowodowała spuszenie włosów (być może ze względu na olej kokosowy w składzie, który moje włosy raz tolerują a raz nie). OPAKOWANIE Opakowanie nie różni się niczym od innych z serii mlecznej. Ma formę saszetki z zamknięciem strunowym. Na opakowaniu znajdują się fantazyjne wzory w kolorze białym i różowym z domieszką fioletu, co wygląda całkiem ciekawie - mi kojarzy się z mlekiem i krówkami. Na odwrocie znajduje się dokładny opis produktu oraz instrukcja stosowania wraz z obrazkami. Dzięki temu, że saszetka ma specjalnie wyznaczone miejsce do otwierania, łatwo dostać się do zawartości. W środku znajduje się czepek zwinięty w kostkę, wykonany z folii w takim samym kolorze jak saszetka, w której się znajdował. Jest dość duży i spokojnie możemy go dopasować do wielkości naszej głowy, choć wcale to nie jest takie proste. Ma nam pomóc w tym dołączona naklejka, która jest niestety ma zbyt mało kleju i nie klei się do powierzchni czepka spada (to samo było w przypadku każdej mojej styczności tego typu produktem). MASKA Na tę maskę liczyłam w sumie najbardziej. Ocet malinowy, olej kokosowy i jedwab wydawały się być idealne – ocet malinowy zawsze działał na moje włosy świetnie, podobnie jak jedwab, olej kokosowy różnie, ale jednak nie było tragedii. Musiałam zakupić ten wariant i spróbować. Maska ma formę gęstego aksamitnego kremu w białym kolorze, którego jednak jest bardzo mało i kryje się na samym dnie czepka. Aplikacja na wyczucie pozwala na pokryice większości włosów produktem, ale nie mamy pewności co do tego ile i gdzie trafiło. Zapach przypomina mi malinowy jogurt, jest słodki i przyjemny dla nosa, a dodatkowo utrzymuje się długo po aplikacji i wypłukaniu produktu. Maskę trzymam przez ok. 20 minut, potem łatwo się ją spłukuje. Po jej użyciu problemy z rozczesywaniem włosów nie występują praktycznie wcale (a przeważnie je mam niezależnie od czesania przed myciem czy użytych produktów, gdyż moje włosy są podatne na plątanie). Włosy są miękkie w dotyku, jednak spuszone i nie wygląda to zbyt efektownie. Nie ma efektu wow na który tak liczyłam. Uważam za to, że maska zapewnia całkiem dobre nawilżenie i odżywienie ze względu na ciekawe składniki aktywne. Minusami z pewnością są wysoka cena, mała ilość maski i kłopotliwa aplikacja, efekty również nie do końca mnie satysfakcjonują. Raczej nie kupię jej ponownie. Zaliczam ten produkt do jednorazowej przygody. PLUSY ładne opakowanie ciekawa forma nawilża, ułatwia rozczesywanie ma ładny zapach MINUSY wysoka cena mała ilość maski produkt jednorazowy naklejka nie trzyma czepka spowodowała u mnie puszenie

Opakowanie zewnętrzne jest tak słodkie, że aż chce się je zjeść. Zapach też jest niesamowity, słodki, przywodzi na myśl kokosowo malinowe ciastko albo shake. Czepek jest sporych rozmiarów, więc bez problemu udało mi się zmieścić wszystkie moje włosy (a mam dość długie). Niestety ciężko ocenić stopień pokrycia włosów maską, bo po prostu tego nie widzimy. Z minusów dorzucam jeszcze to, że piękny zapach znika po drodze, a szkoda bo uwielbiam, gdy moje włosy ślicznie pachną. Niemniej jednak uważam, że warto ją kupić choćby na wyjazd, bo zajmuje niewiele miejsca, a z samego działania maski również jestem zadowolona. Włosy są miękkie, błyszczące i łatwo się rozczesują.

Maska znajduje się w standardowej, jednorazowej saszetce. Przyznam, że zawsze kusiło mnie to opakowanie - nie wiem jak Wam się podoba ale mi strasznie wpadło w oko. Odkąd pojawiła się w Rossmannie, wiele razy obok niej przechodziłam i zastanawiałam się nad zakupem jednak nigdy nie mogłam się zdecydować (jak to kobieta). Czepek, który znajduje się w środku jest naprawdę bardzo duży, rzekłabym nawet, że ogromny, dzięki czemu pomieściłam w nim wszystkie swoje włosy. Dla osób z bardzo długimi włosami gorąco polecam - na pewno zmieszczą się wszystkie! Pierwsze co rzuciło mi się w oczy a raczej w nos, to zapach. Niesamowite połączenie mleka kokosowego oraz malin, taki trochę kokosowo-malinowy shake. Zresztą w składzie maski znajdziemy właśnie wyżej wymienione mleko kokosowe i ekstrakt z maliny, które nawilżają i regenerują włosy, nadając im naturalny połysk i miękkość. Niestety to co mnie nieco rozczarowało to fakt, że w samym czepku było na tyle mało maski, że ledwo starczyło na połowę długości włosów. Pomimo dokładnego wmasowania zawartości tuż po założeniu czapka, czułam, że nie wszystkie włosy zostały nią pokryte.. Po odczekaniu 15 minut, ściągnięciu czepka i spłukaniu włosy były dziwnie sztywne i nieprzyjemne w dotyku.. Tak więc jaki był efekt po ich wysuszeniu? Otóż po cudownym zapachu nie zostało nic.. Część włosów, które maska objęła były bardzo ładnie wygładzone, miękkie i w zasadzie tyle. Nie zauważyłam jakiegoś super hiper nawilżenia, jedynie delikatne ale jednak niewystarczające dla moich suchych włosów. Co do pozostałych włosów, których maska nie objęła, cóż.. pozostawię bez komentarza . Podsumowując, cieszę się, że kupiłam tą maskę za 5,99 na wyprzedaży bo tak to straciłam tylko 6 złotych. Może to moje włosy tak zareagowały bo nie każdemu wszystko podchodzi a może maska po prostu taka jest .