SKIN79 Soothing Selfie Mask Kojąca maska w płacie

Dostałam te maseczkę w prezencie i muszę przyznać że byłam nią zaskoczona. To moja pierwsza maseczka dwuetapowa i myślę że nie ostatnia. Zacznijmy od opakowania, które jest naprawdę ładne, w delikatnych kolorach i bardzo przypadło mi do gustu. Jej zapach jest dosyć perfumowany , nic naturalnego ale mimo to jest przyjemny. Aplikacja maseczki wygląda następująco, najpierw serum. W przypadku tej maseczki jest to serum rozświetlające, ma żelową i lepką konsystencje. Nie ma się co martwić bo świetnie się wchłania. Na owe serum nakładamy bardzo, ale to naprawdę bardzo mocno nasaczoną płachtę. Trzymamy tak ok 20 min, u mnie podczas aplikacji takich masek zawsze towarzyszy roller do masażu, aby lepiej się wchłaniała. Jakie efekty zauważyłam? Na pewno nawilżenie i to dosyć mocne. Miejscami mam prze suszoną skórę i była po niej naprawdę ukojona. Rozświetlenia chyba brak, po jednym razie na pewno nie widzę go. Ogólnie sama aplikacja i maska przyjemna więc polecam.

Maskę aplikuje się dwuetapowo. Pierwszym krokiem jest ampułka zamknięta w górnej części opakowania. Ma ona nieco żelową konsystencję, ale jest dosyć płynna. Aplikujemy ją na skórę, po czym nakładamy płachtę ukrytą w drugiej części opakowania. Jest dobrze nasączona, esencji jest dużo. Płachta jest delikatna i przyjemna dla skóry. Otwory są dobrze wycięte, łatwo dopasować ją do twarzy. Nie zjeżdża i nie przesuwa się. Z maseczką na twarzy śmiało możemy wykonywać inne czynności, czekając aż minie dedykowany czas aplikacji. Maska ma działanie kojące. Po nałożeniu na twarz wręcz poczułam chłodzenie. Uspokoiła moją skórę oraz ją nawilżyła. Po ściągnięciu płachty skóra pozostaje nieco lepka. Część jeszcze wklepałam, a resztę zostawiłam. Nie aplikowałam już na skórę innych kosmetyków chcąc, aby esencja z płachty wchłonęła się całkowicie. Ta lepka warstwa utrzymywała się jeszcze długo, ale nie jest to nieprzyjemne uczucie. Skóra została znacznie nawilżona, ukojona i wyglądała zdrowiej.

Kolejna z maseczek Selfie i kolejna dość przeciętna propozycja od ich producenta. Jest to dwuetapowy zabieg - najpierw nakładamy serum, a potem uzupełniamy maską w płachcie. Opakowanie nie jest bardzo przyjazne, bo zwłaszcza serum może się rozlać przy otwieraniu, ale już doszłam do wprawy w ich otwieraniu i nie stanowi to dla mnie wielkiego minusu. Maska jest całkiem dobrze wycięta, bardzo mocno nasączona. Ogółem można mieć wrażenie, że tego płynu (serum + maska) jest za dużo, ale też tak sądziłam na początku, a jednak skóra całkiem dobrze radzi sobie z tą ilością i większość się wchłania. Ta maska akurat zostawiła delikatny lepki film pod palcami, ale na tyle subtelny, że nie przeszkodził mi w wykonaniu kolejnych kroków czyli nałożeniu kremu, a potem makijażu. A jak sama skóra po zabiegu? Cóż, zachwytów nie było - lekko nawilżona, faktycznie ukojona i rozjaśniona twarz. Maska fajnie odświeża, ma delikatny zapach i do tego chłodzi skórę. Co ciekawe, w moim przypadku maska działała ściągająco w niektórych partiach - zwłaszcza w okolicach ust i czoła. Czułam tam delikatne napięcie, jakbym użyła kremu liftingującego. Ogółem - w porządku, można kupić w promocji i użyć od czasu do czasu, ale plasuje się raczej w kategorii średniaków.

Na stronie producenta zakupiłam do testów po kilka maseczek każdego rodzaju z serii Selfie Mask. Muszę przyznać, że jest to chyba najsłabsza propozycja. Samo opakowanie jest podobnie uciążliwe co w innych maseczkach. Wadą jest nieprzemyślane zamknięcie ampułki w górnej części - przy każdym użyciu marnowałam jej sporo przez nieumyślne wylanie. Sama płachta bardzo w porządku - dobrze nasączona, pełna esencji i ładnie wycięta. Problem okazał się mega chemiczny zapach, znacznie bardziej drażniący niż ten w wersji nawilżającej i rozjaśniające. Coś poszło mocno nie tak przy produkcji i za każdym razem wytrzymanie sugerowanych 20 minut nie należało do najprzyjemniejszych. Jeśli chodzi o działanie - przy pierwszej z maseczek na twarzy czułam mega nieprzyjemne mrowienie szczególnie w okolicy ust. Nie wiem czym było to spowodowane, ale mocno uprzedziłam się do produktu. Nie było mowy o ukojeniu, jedynie delikatne nawilżenie połączone z lepkim, nieprzyjemnym filtrem. Generalnie nie był to efekt na tyle zadowalający, żebym jeszcze raz sięgnęła po te maseczki.

W typowym dla maseczek w płachcie jednorazowym opakowaniu znajdują się dwie osobne przegródki, które wspólnie tworzą kojącą maskę z serii Soothing Selfie Mask. Otrzymujemy tutaj ampułkę zawierającą kompleks witamin i pentavitin, które pomagają rozjaśnić i nawilżyć skórę dając efekt naświetlenia. Bezbarwny płyn spokojnie wystarcza na aplikację na całą twarz a po jego nałożeniu przechodzimy do drugiego kroku jakim jest wspomniana maseczka. Mocno nasączona płachta ma zawierać tutaj wodę z oczaru waligórskiego oraz aloes i przynosić naszej skórze ukojenie i rozluźnienie. W opakowaniu znajduje się jeszcze sporo produktu, który możemy wykorzystać na szyje czy dekolt. Płachta jest duża a przy tym idealnie wycięta. Doskonale dopasowuje się do twarzy i w żadnym miejscu nie odstaje. Mocno trzyma się skóry, nic się nie przesuwa, nic nie opada a my możemy zająć się innymi sprawami podczas noszenia maseczki. Maska daje uczucie lekkiego ściągnięcia, ale nie wysycha podczas ściągania jest równie mokra jak przed aplikacją. Efekty jakie daje się zauważyć po zastosowaniu są następujące: skóra jest nawilżona, napięta, lekko rozjaśniona i ukojona. Zaczerwienienia są złagodzone, cera rozświetlona i skóra miękka w dotyku. Jednak nie widzę zmiany w łagodzeniu niedoskonałości czy rozjaśnianiu blizn, dlatego zamiast 5-tki nieco obniżam ocenę i nie wiem czy wrócę do tej maseczki ponownie.