Bracia Mydlarze Hydroblend, Porzeczka-malina-melisa, Uniwersalny nawilżający hydrolat do twarzy 

Przyjemny hydroblendzik. Jest to taki prosty, łatwy, ale fajny miszmasz hydrolatów z maliny, porzeczki i melisy z dodatkiem surowca probiotycznego. O probiotykach na skórę twarzy dermatolodzy mówią różnie, generalnie to trudno zadowolić bytujące tam bakterie tymi samymi składnikami co do reszty ciała i przemysł kosmetyczny to ponoć robi nas w bambuko. Natomiast mi ze skórą atopową, ale tłustą i skłonną do wyprysków wszelkie biofermenty i probiotyki sprawdzają się zadziwiająco ładnie i świetnie koją skórę. Tu jest nie inaczej, mgiełeczka sprzyja nawilżeniu, łagodzi podrażnienia, koi. Chwilowo oczywiście, ponieważ nie zawiera substancji okluzyjnych, które utrzymałyby to działanie w skórze troszkę dłużej. Stosowałam tylką ją, a na to klepałam nawilżający spf i w takim wariancie było bardzo milusio. Zapewniało to skórze idealne wyważenie pomiędzy regulacją sebum a nawilżeniem, nie wystąpiły w tym okresie żadne plamy azs ani łzs, dobrze złagodzone były też powieki. Produkt ma raczej przyjemny, owocowo-kompotowy zapach. Nie wybrzmiewa wyraźnie ani malina, ani porzeczka, ani melisa. Raczej stanowi lekki, kwaskowaty kociołek wszystkiego. Jest w porządku, ni ziębi, ni grzeje, zwłaszcza, że zanika po kilku sekundach. Buteleczka ma dwa minusy: po pierwsze, jest czarna i zupełnie nieprzezroczysta, co utrudnia zorientowanie się, ile produktu nam zostało. Hydrolaty wychodzą zazwyczaj w ekspresowym tempie i niemożność zorientowania się, na ile dni jeszcze mam produkt źle wpływa na mój poziom stresu. Secundo, atomizer jest bardzo przeciętny. Przeważnie rozpyla taką zwykłą (niezbyt drobną) mgiełkę, choć czasem pryska dużymi, osiadającymi i widocznymi na twarzy kroplami. No i oczywiście etykietka nie jest pierwszej jakości, jest widocznie “eko” i łatwo się robią zadziorki na brzegach. Suma sumarum, jeśli wiemy, z czym mamy do czynienia i nie oczekujemy warstwy okluzyjnej, to będziemy zadowoleni.