To mój pierwszy zapach Penhaligon's i pierwszy zakupiony zapach od 3 lat- wcześniej robiłam sama perfumy w Mo61. Zdecydowałam się na robienie perfum samodzielnie, bo perfumy dla kobiet w sprzedaży do 400 zł (co jest dla mnie naprawdę sporą kwotą) dzielą się na: nudne(wszystko z liściem czarnej porzeczki albo liściem pomidora z SI na czele- jak można tak zniszczyć w kompozycji tak złożony zapach?!), bez wyrazu(skierowane do sportowców ogórki z cytrusami), mamine(wszystkie piżma, ambry) i babciowe (róże, szypr, puder-to kolejny idealnie niszczony bogaty zapach). W każdych brakuje pazura. Zamarzyły mi się kwiatowe perfumy, próbowałam je zrobić i poległam, wszystkie moje miksy pachniały odświerzaczem powietrza do toalety. Po rezygnacji z próby tworzenia idealnych białych kwiatów, te dostałam w prezencie.
Pierwsze wrażenia:
Kartonik i flakon jest prześliczny. Nie jest wydziwiany, jest trwały, dziewczęcy i prosty. Kokardka dodaje dużo uroku
Po spryskaniu skóry po raz pierwszy miałam duży zawód, gdyż... Był to CIF pomieszany ze słynnym odświerzaczem toaletowym. Było mi dość przykro, bo to drogi prezent, no ale coś z tym trzeba będzie przecież zrobić. Po jednak mniej-więcej kwadransie CIF się ulatnia i zostają białe kwiaty, które są już zupełnie OK :)
Długoterminowe wrażenia:
Lily of the Valley to czysta konwalia, nie zielono-ogórkowa, a mocno kwiatowa. Bardzo się cieszę z nieużycia ogórkowych nut, których nie cierpię czystą nienawiścią. Kwiaty są przede wszystkim świeże, białe, nie ciężkie nektarowe jak np. róża. Zadziwiające jest rozwijanie się tych perfum na skórze: po zniknięciu chemicznych nut łazienkowych, zostają białe kwiaty... Którym zmniejsza się wyłącznie projekcja. Ta stopniowo maleje, ale zapach praktycznie się nie zmienia do końca swojego trwania. Staje się może bardziej kwiatowy i mniej świeży, ale to jedyne, co można stwierdzić (przynajmniej na mojej skórze).
Te perfumy są idealnym wyborem na wiosnę. To wiosna w płynie. Nadadzą się do pracy, są czyste i klarowne, nie powodują efektu "uuu co to"/"zapamiętam po grób tak złożony i ciekawy zapach". Jeśli więc chcesz pachnieć świeżo ściętymi białymi kwiatami (no z tą starą wodą po kwiatkach, to poprzedniczka pojechała, nie ma w tej kompozycji nic nieświeżego), być w tym nienachalnie dziewczęca i świeża, to jest to zapach dla Ciebie.
Moje ale odnosi się do braku kontry w kompozycji. Wrzuciłabym tam jakiegoś pieprzu (czerwony lub czarny, nie jestem pewna) dla pikanterii, albo mocniej wyczuwalnego mchu/kory dla tajemniczości. Wtedy zapach bardziej by się łączył z moim zadziorowatym, specyficznym charakterem. W tej kompozycji jest czysta prostota i klarowność, raczej więc dla fanek minimalizmu. No więc mi żal, że ciężko mi będzie ich używać imprezowo, jednak na dzień do pracy/na uczelnię spokojnie je wykończę. Raczej do nich nie wrócę, chyba że się nawrócę na prostotę w zapachach.