koronkowa robota? hmmmm...
Jakąś szczególną fanką Krysi nie byłam nigdy, ale potrafiłam (i nadal potrafię) docenić jej mocny, charakterystyczny wokal, a i seksapilu nigdy jej nie odmawiałam. Ponadto mam do niej jakiś rodzaj sentymentu... Była bowiem na topie, gdy byłam dzieckiem. Aguilera to kobieta bez wątpienia urodziwa, wyróżniająca się z tłumu popowych wokalistek - seksowna i trochę retro. Chce być słodka - będzie słodka. Chce być mroczna - będzie mroczna. Chce być zwyczajna - będzie zwyczajna. Trochę w niej Marilyn Monroe, trochę Dity von Teese, trochę Madonny, trochę Avril Lavigne. Jest jak kameleon.
Z niewiadomych przyczyn miałam jakieś obiekcje przed używaniem perfum sygnowanym nazwiskiem aktorek, piosenkarek, czy innych modelek. Do dziś mi one towarzyszą, bo ciągle odnoszę wrażenie, że to 'taniocha' zapachowa, linia najmniejszego oporu, droga na skróty... Dlatego też omijałam i te perfumy. Pewnie nigdy bym ich nie poznała, gdybym nie otrzymała kilku próbek, które zużyłam. Zresztą ten flakon... Jako bardzo młoda dziewczyna ogromnie mi się podobała ta czarna misterna koronka i urocza czarna kokardeczka... w ogóle ten falujący kształt kobiecej sylwetki! - no mogłam na nią patrzeć i patrzeć, z czasem jednak zaczęłam zauważać w nim coś... tandetnego, nieco chamskiego i wykonanego "na siłę". Jednak koniec końców w tej mieszaninie odczuć i skojarzeń, przeważała sympatia. Dziś oceniam ten flakon przez pryzmat sentymentu i mojego dawnego podziwu - stąd max. ocena :) niemniej jednak uważam, że zarówno on, jak i reklama wprowadza człowieka w błąd i tak naprawdę nijak ma się do zapachu... Ale o tym zaraz!
Ten zapach bardzo wyraźnie przypomina mi Carachela "Amor Amor" (wersja festiwalowa: różowo-fioletowo-granatowa) przez swojego rodzaju metaliczną ciężkość syntetycznego jaśminu i tropikalną chropowatą słodycz, która uderza nas w nos przy otwarciu. Czarna porzeczka wyraźnie tu dominuje i choć owoce egzotyczne, ananas i tangerynka próbują się przebić, to właśnie ona je zatrzymuje i rozstawia towarzystwo po kątach. Dopiero z czasem wyrywają się jej ze smyczy i zaskakują swoją obecnością. Dochodzi też do głosu śliwka i znowu ten agresywny jaśmin, co w połączeniu z czarną porzeczką splata się w uwodzicielski, dobrze rozdzielony warkocz. Piwonii tu, prawdę mówiąc nie wyczuwam, ale możliwe, że to ona odpowiada za ten pieprzny klimat całej kompozycji. Albo to sprawka białego piżma? Może oba składniki mają z tym coś wspólnego, bo zawsze świetnie się sprawdzają w duecie. Wanilia z bazy całość pięknie nam otula całość kompozycji. Jest naprawdę wyrazista! A bursztyn? Połyskuje w tle, jednak jest dość subtelny.
Nie uważam, by to były zmysłowe perfumy... Owszem, są sexy, ale jest to seksapil pokroju "Amor amor" Carachel - nuty coli, metaliczność czarnych owoców oraz jaśminu, słodko-chropowate tropiki i potulna wanilia. To nie jest żaden ekskluzywny buduar, który prezentuje Christina, a raczej ciemny nowojorski bar z filmów gangsterskich. Zgadzam się z opiniami co do tego, że jest to brudny zapach... Jest brudny, a do tego sztuczny i płaski, trochę metaliczno-bazarowy - no i właśnie to mi w nim nie odpowiada. Aha! Trwałość zapachu przeciętna, a nawet słaba.