Kiedy po raz pierwszy dane mi było wypróbować Rose, chyba czysto na zasadzie prostej "akcji-reakcji" natychmiast chciałam strząsnąć odór z siebie. No, może nie "odór", ale coś tak niemiłego mojemu nosowi, tak obcego olfaktorycznie, że co tu długo kluczyć - zniecierpiałam tego pustaka z erotyczną zadymką pośrodku. Pomyślałam sobie, oho - po Thierrym chyba Christina Aguilera schedę przejęła, inaczej być nie może skoro TAKIE mdłe, ładniutkie acz nijakie "podnietki" wychodzą z jego fabryk. I dalej nie zaliczam się do fanek tego akurat ogródka (a w zasadzie chyba do ogródków w całości), do Angela - upiora z całunem śmierci i monumentalną ciszą grobowca doprawioną gwiezdnym pyłem hollywoodzkich gwiazd lat 40, yeah! - im w rzeczy samej bardzo nie po drodze, cena też nieco inna, no i przypuszczam target - młodszy, mniej skory do wydania 400 zł na flaszę klasyka, ale przyznaję, że po czasie, kiedy ułożyłam je jakoś na sobie, podocinałam w brzegach, przygotowałam się wewnętrznie na ten mocny, słitaśno-wykrztuśny chaust, dostrzegłam w Róży coś więcej niż wodę dodawaną w ramach bonusu do najnowszej płyty Christiny Aguilery.
No więc Rose. To jest zapach typu "neat" - wbrew rozbuchanym składnikom czysty, schludny, bardzo poprawny. I rozerotyzowany niemożliwie. Kojarzą mi się z ładną, ponętną panienką, subiektką dajmy na to, w okienku, wodzącą mężczyzn na manowce, owijającą sobie wokół palca łatwopalną zwierzynę. Coś w nich jest drażniąco naiwnego, zbyt prostego by mogły mi się podobać. A z drugiej strony podobać się MUSZĄ, bo tak już tę pannicę Wszechmocny skonstruował, że zawsze puszcza kocie oko, zawsze zbyt rozkołysane ma biodra.
Widzę w nich dopieszczoną kosmetycznymi zabiegami blondynkę w nienagannie ułożonej fryzurce. Ma perfekcyjnie wykonany manicure, nigdy nie rozmazujący się makijaż i drogą torebkę pod pachą. Pod drugą może unosić miniaturowego blond pieska. Wszystko w jej życiu jest na swoim miejscu, mężczyźni ją rozpieszczają a ona trochę czasami sobie ponarzeka przez ładny model komórki do przyjaciółki ale generalnie, a może nawet definitywnie, życie jej się udało.
Nutka Angela została w Rose obskubana z jądra magii, bezpiecznie wypatroszona z jakichkolwiek najdrobniejszych nekropolicznych skojarzeń, przeistoczona w cukierniczy wyrób żeby broń Bóg w tym ładnie poukładanym pudełczku jakiegoś cienia niepogody nań nie rzucić. Jest kobieco, drogo, ładnie.
Ale czy to musi być wada?
Używam tego produktu od: sierpień 2011
Ilość zużytych opakowań: tester