Balea Time To Glamour, Peel-off Maske Maseczka do twarzy peel-off

Zrywanie peel off a także opakowanie zapowiadające błyszczącą, unicornową maseczkę zachęciły mnie do szybkich testów. Maska okazała się być gęstą, metaliczno-niebieską mazią. W jednej saszetce znajduje się za mało produktu, starczyło mi na pokrycie policzków i nosa, czoła już nie. Bardzo mocno pachnie. Zapach ten nie znika pod wpływem czasu i jest do tego stopnia intensywny, że aż na początku łzawiły mi oczy. Później czułam dyskomfort ale chociaż nie łzawiły. Maseczka przyjemnie chłodzi w twarz, ale też bardzo długo zastyga. Po jakiś 30 minutach zerwałam ją za jednym pociągnięciem. Muszę przyznać że zrywanie bolało i zostawiło czerwone na plamy na twarzy, które zniknęły dopiero rano. Wieczorem, przez kilka godzin po ściągnieciu jeszcze nie zeszły. Jako że nie znam niemieckiego nie do końca wiedziałam jakich efektów mam się spodziewać. Nie sprawdzałam na internecie, bo stwierdziłam że będę bardziej obiektywna nie znając obietnic. Skóra była dość dobrze oczyszczona, ale widziałam jeszcze kilka zaskórników nie do końca oczyszczonych. Do tego była gładka i bardzo matowa. Nie zbyt mi się spodobała ze względu na bolesne zrywanie, czerwone ślady i ten totalny mat bez dokładnego oczyszczenia.

Maseczka niebieskiego koloru z masą brokatowych drobinek, szybko zastyga na twarzy. Proces ściągania maseczki jest dosyć szczypiący i bolący, zwłaszcza w delikatnych okolicach (cienka skóra pod oczami czy na policzkach). Twarz jest po niej co prawda gładka, ale tez mocno podrażniona i zaczerwieniona. Nie jest to przyjemność dla wrażliwców. W zakupionym opakowaniu są 2 porcje maseczki, jedną zużyłam, na drugą muszę się psychicznie przygotować. Przypomina to depilację woskie m ;) Od maseczek do twarzy oczekuję raczej przyjemnych doznań, a doznania związane z tą maską zbytnio odbiegają w kierunku sado maso....