Zielony żelek, który wygładza, oczyszcza, napina, przy jednoczesnym nawilżaniu.
Maska po raz pierwszy trafiła do mnie na fali uniesienia linią Botanic. Jako dodatek do całej reszty kosmetyków tej firmy. Początkowo była to jedna saszetka, następnie ze względu na rewelacyjne działanie, kupowałam kolejne.
Botanic SkinFood jest marką dostępną w drogeriach Natura. W dniu pierwszego zakupu, nie do końca byłam świadoma jej „formy podania”. Zupełnie nie zarejestrowałam, że trzeba ją dodatkowo samodzielnie przygotować w domu. O ile forma zamknięcia w saszetce jest bardzo wygodna, zwłaszcza do przetestowania, o tyle nie miałabym nic przeciwko gdyby w przyszłości występowały bardziej ekonomiczne opakowania. Skoro i tak zawiesinę przygotowuję w domu, to nawet przyjemniej będzie mi ją dawkować np. z szerszego pudełka. Wszelakiego rodzaju maski są wpisane w moją rutynową pielęgnację, korzystam z nich często i pod wieloma postaciami. Przerabiam je na tony, więc mam ogromną nadzieję, że kiedyś będę mogła nabyć w większej pojemności.
Moja skóra jest typu mieszanego, z jednej strony skrajnie sucha, z drugiej (nos, broda) skłonna do przetłuszczania. Czasami kapryśna z tendencją do zapychania zwłaszcza w linii „T”. Mam już swoje lata, więc czasem na wierzch wychodzą nieestetyczne cienie. Są i przebarwienia bywają też inni nieproszeni goście. Skóra stopniowo traci na jędrności, a systematycznemu pogłębianiu ulegają zmarszczki mimiczne.
OPAKOWANIE I WNĘTRZE
Cała linia Botanic SkinFood posiada charakterystyczną szatę graficzną, utrzymaną w ciemnej tonacji. Na czarnym tle widnieje biała etykieta (z nazwą i opisem dla jakiej cery dany produkt jest polecany) i subtelne zdjęcie nawiązujące do składników, w tym przypadku: liść konopny i rozsypany zielony proszek. Saszetka jest mała, zgrabna, otwierana (jak dotąd dla mnie nowość) od dołu. Takie rozwiązanie pozwala, nawet po zużyciu, powrócić do czytania składu i działania. W środku znajduje się zielony proszek o bardzo intensywnej i specyficznej woni.
Zapach jest okrutny (mulisty – glonowy) mocno wgryza się w nos. Mam wrażenie jakbym nurkowała w brudnym akwarium. Proszek po zmieszaniu z wodą nasyca się bardziej kolorem i zmienia konsystencję na gładką i śliską papkę. Zieleń zaczyna wpadać w iście szmaragdowo – morskie tony. Według zaleceń producenta maskę mieszamy z wodą lub hydrolatem, do uzyskania konsystencji gęstej śmietany. Ja robiłam to na oko, początkowo z różnym skutkiem.
Po raz pierwszy zużyłam całą saszetkę, dodałam wody, nakładałam palcami. Uzyskana porcja była tak duża, że mogłabym spokojnie wysmarować się aż po pępek ;) Niestety też zbyt długo zwlekałam z jej ściągnięciem. Chociaż jest to maska peel off, to jednak nie w takiej formie z jakimi spotykałam się wcześniej. Schnięcie/zastyganie uzależnione jest od wielu czynników, które warto wziąć pod uwagę, a wprawa przychodzi z czasem. Liczy się też grubość warstwy nałożonej na skórę, uzyskana konsystencja, a także temperatura otoczenia. W działaniu nie ma to większego znaczenia, bo bez względu na to jak nałożymy maskę, robota i tak zostanie wykonana. Jednak wpływa to na komfort jej ściągania. Dla mnie najlepszym momentem był taki, w którym maska zaczynała zasychać ale nie zrobiła tego całkowicie. Wolałam także zaaplikować odrobinę grubszą warstwę. Fajnie ją nałożyć starannie i równomiernie, omijając z szerszym marginesem linię włosów (oj biada jak się tam wplącze ;) Ściąga się płatami, mniejszymi bądź większymi, niestety w całości nie da rady. Pomniejsze resztki usuwałam letnią wodą. Nawiązując do mojego pierwszego razu, niestety, pozwoliłam jej całkowicie zaschnąć więc zmywanie było katorgą.
Z biegiem czasu, w zależności od moich potrzeb, maskę przygotowuję w oparciu o różne hydrolaty. Dodaje to właściwości pielęgnacyjnych i chociaż odrobinę wpływa na aromat. Nabrałam także wprawy w dozowaniu i jedna saszetka starcza mi na 2 porcje.
DZIAŁANIE I SKŁAD
Listę otwiera ziemia okrzemkowa /Diatomaceous Earth/, mineralna skała osadowa. Dzięki swoim właściwościom naturalnie chroni produkt przed zbrylaniem się i służy jako zagęstnik. Z kolei na skórze wykazuje świetne właściwości odświeżające. Przed aplikacją każdej maski stawiam na solidny peeling, a ziemia okrzemkowa jest swoistą kropka nad „i” w kwestii jej oczyszczenia. Z kolei za żelowanie, odpowiadają alginiany – pochodzące z różnych gatunków alg morskich. Mają bardzo szerokie zastosowanie i to w wielu dziedzinach (od urody, przez spożywkę po lecznictwo). Jako trzeci w kolejności, czyli wysoko, umieszczono siarczan wapnia / Calcium Sulfate/, który to elegancko rozjaśnia i matuje skórę.
Algi występują tutaj pod postacią proszku i ekstraktu. Pierwsza to Spirulina Maxima Powder. Przyjęło się, że posiadacze trądziku powinni na ten składnik uważać, ze względu na to, że może nasilać problemy – wysoce komedogenny. Zaś z drugiej strony, stosowany z umiarem, silnie regeneruje i nawilża. Sytuacja ma się podobnie do, trochę niżej umieszczonego, wyciągu z Chlorelli Zwyczajnej /Chlorella Vulgaris Extract/. Ten ekstrakt głęboko wnika w skórę i silnie ją odżywia. Nawilża, chroni, zmiękcza, wygładza i wiele wiele innych. Moja skóra bardzo polubiła się z tą maską. Tak dobrana kompozycja dała mi wręcz ukojenie. W kapryśnej linii „T” nie doszło do wysypu niekontrolowanych gości, inne partie jakby się wyciszyły – uczucie ukojenia.
Na liście INCI znajdują się jeszcze: ekstrakt konopny, gliceryna, lżejsze konserwanty i na samym końcu – perfum.
PODSUMOWANIE
Maskę polecam każdemu. Rodzaj cery ani wiek nie ma tu znaczenia, jest stosunkowo łagodna ale skuteczna. Jedynie alergicy powinni być ostrożniejsi, tak to już bywa z naturalnymi składnikami, że mogą niektórych uczulać. Dlatego też, warto pierwszą aplikację przeprowadzić z samą wodą, raz dla wyczucia struktury produktu, a dwa by wykluczyć ewentualną reakcję na hydrolat.
Zapachu nie lubię jednak stawiając na naturalną pielęgnację godzę się z tym. Liczy się działanie, a to jest wyśmienite. Maska dobrze oczyszcza i wystarczająco matowi skórę, dając też wrażenie pewnego rozjaśnienia. To jest jakby swoisty paradoks ale jednak. Cera zdaje się być wypoczęta i sprężysta. Odżywiona. Znika szarość, ujednolica się koloryt.
Otrzymałam solidną dawkę oczyszczenia bez przesuszenia. Bezpośrednio po zmyciu, twarz jest gładka, napięta – w taki przyjemny sposób oraz solidnie nawilżona. W moim przypadku nie jest to działanie chwilowe, efekt utrzymuje się przez 2 – 3 dni, czyli do kolejnej aplikacji.
Zalety:
- Naturalny skład, lżejsze konserwanty.
- Przejrzysty skład i opis działania.
- Idealna konsystencja.
- Odświeża i matuje.
- Rozjaśnia i wyrównuje koloryt.
- Odżywia i nawilża.
- Zmiękcza i wygładza.
- uczucie ukojenia" i efekt wypoczętej i
- sprężystej skóry.
- Długotrwałe działanie.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie