Lubię cię L’biotico, ale ten produkt… no nie.
Maskę do włosów w formie czepka znalazłam w boxie kosmetycznym. Ucieszyłam się, bo markę L’biotica lubię, ich produkty w większości dobrze działają na moje niesforne kosmyki. Sama forma czepka z maską również wydała mi się ciekawa, niejako innowacyjna. Niestety czar prysł szybko…
Moje włosy to wysokopory w typie wurly. Są suche, puszą się i plączą. Dość mocno się przetłuszczają, myję je niemal codziennie metodą OMO. Lubią emolienty i proteiny, z humektantami różnie bywa. Nie jest łatwo je dociążyć.
Maska została zamknięta w saszetce, na której znajdują się informacje na temat składników oraz sposobu użycia. W środku znalazłam czepek, który jest dość sporych rozmiarów. Dołączono do niego naklejkę mocującą – u mnie nie spełniała ona swojej funkcji, nie zabezpieczała czepka przed zsunięciem. Irytowała mnie, jak zresztą cały proces użycia maski.
Mam długie włosy, wg producenta powinnam związać je w kucyk, by ułatwić rozprowadzenie maski. No dobra, wszystko pięknie, tylko dalej w opisie sposobu użycia znalazłam informację, że preparat znajdujący się w czepku należy rozprowadzić kolistymi ruchami. Przepraszam bardzo, ale jak wykonywać koliste ruchy na związanych włosach? Zwłaszcza, że tego preparatu jest taka ilość, że ledwo ją dostrzegłam :/. Okej, ostatecznie zrobiłam tak: osuszyłam włosy, lekko je zwinęłam (bez używania gumki), zawinęłam w czepek. Jak wspomniałam na początku, naklejka dołączona do niego nie pomogła, cały czas mi się zsuwał, musiałam go poprawiać. 10 minut, podczas których miałam go na głowie, nie było najlepiej spędzonym czasem, delikatnie mówiąc. Cały „zabieg” utrudniał też brzydki zapach zgniłego banana, fuj.
Zazwyczaj chwalę L’bioticę za składy kosmetyków, ale w tym przypadku nie mogę tego zrobić. Wysoko w składzie znajdują się dwa silikony. Są one co prawda silikonami, które nie powinny nadbudowywać się na włosach, a ja sama nie jestem przeciwniczką używania produktów zawierających je, tutaj jednak mamy formę maski w czepku. To sprawia, że ma ona kontakt ze skórą głowy, do której mogą dotrzeć też silikony. Tego już nie jestem w stanie zaakceptować. Dalej w składzie jest również parafina i PEG. Z lepszych składników widzę: oliwę z oliwek, olej ze słodkich migdałów, ekstrakt z banana, hydrolizowany kolagen, keratynę, pantenol.
Po zdjęciu czepka miałam wrażenie, że moje włosy wyglądają tak, jakbym żadnej maski nie nałożyła. Były poplątane, szorstkie, spuszone. KOSZMAR. Nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić, więc po prostu nałożyłam stylizator i pozostawiłam włosy do naturalnego wyschnięcia. Było to wieczorem, a następnego dnia włosy wyglądały tak samo źle – dalej był jeden wielki puch, skręt osłabiony, szorstkie, nieprzyjemne w dotyku kłaki.
Podsumowując, nie mogę niestety polecić recenzowanej maski. Nadal darzę sympatią L’bioticę, ale ten produkt jest po prostu niewypałem… Jak napisałam na samym początku, maskę znalazłam w boxie kosmetycznym, nie miałam zatem świadomości jej ceny. Z ciekawości sprawdziłam ją w Internecie i – o zgrozo – na niektórych stronach przekracza nawet 20 złotych! To chyba jakiś żart…
Wady:
- brak pozytywnych efektów, niespełnione obietnice producenta
- włosy po użyciu maski były spuszone, szorstkie, poplątane
- wysoka cena
- mała ilość preparatu w czepku
- zapach zgniłego banana
- ciągła konieczność poprawiania czepka
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie