Zamarzyła mi się jakiś czas temu tego typu paletka - pastelowe kolory, dużo błękitu, turkusu, pastelowej i pistacjowej zieleni, ale też trochę szarości itp., taka ze średniej półki cenowej, bo mam różne pastelowe cienie od MUR, które nie do końca dają radę, ale nie chciałam też czegoś w "sephorowskiej" cenie. Paletka kosztowała wtedy około 160 zł, a jest w niej 35 cieni i to całkiem dużych objętościowo, więc powiedziałabym, że nawet taniocha typu MUR i inne drogeryjne palety kosztuje niewiele mniej w wypadku tak dużej gabarytowo paletki (np. te duże paletki XX Revolution są chyba w cenie regularnej 120 zł?). Zobaczyłam tą i tak, przepadłam, od razu wiedziałam, że dokładnie tego szukałam. Główny problem był z dostępnością, w Polsce jedynym sklepem internetowym, który ją miał było pro-makeup(.pl), ale... jak tylko pojawiła się dostawa za parę dni była całkiem wyprzedana, widać nie tylko mi wpadła w oko. Nie dziwi mnie to, bo marka znana, a jednak słabo dostępna w Polsce, jak już wspominałam półka cenowa - średnia (w stronę niskiej), a nie wysoka. Aż zapisałam się na powiadomienie mailowe o dostępności i gdy w końcu się doczekałam kupiłam chyba dzień lub dwa po dostawie w pośpiechu bojąc się, że ktoś znów mi ją "sprzątnie", razem z In a Trance Colourpop, mówię o tym, bo podobna kolorystyka. Pochwaliłam się zakupem swojej mamie, powiedziała, że jestem chora, bo po co mi tyle tych palet cieni do oczu. Ma trochę racji. Ale pastelowej wtedy nie miałam...
Cienie matowe mają bardzo miękką i masełkową konsystencję. Bardziej niż np. BPerfect Carnival. Chyba najbardziej miękkie cienie, na których pracowałam. Czy to źle czy dobrze...? Chyba dzięki temu się nie sypią, pracuje się na nich inaczej, ale nie powiem, że trudno, bo są dość proste w obsłudze. Kolory są w większości typowo pastelowe, jest też czerń, parę odcieni grafitowych i uroczych fioletów do przyciemnienia. Błękit "into the blue" najbardziej mi się spodobał zanim zdecydowałam się kupić paletę, okazuje się, że jego raczej rzadko używam - wspominałam, że przy okazji tych samych kupiłam colorpop in a trance, która okazała się mieć najlepszy błękitowy mat jaki widziałam. Nie to, że ten tu jest zły, pastele w tej palecie nie są do końca "wyraźne", a zrobić matowy błękit, który jest pastelowy i jednocześnie wyraźny to rzadkość i spotkałam się z tym tylko w Colourpop. Większość matów to właśnie odcienie typowo jasne, nie są na pograniczu pasteli i neonu (warto zaznaczyć, jeśli ktoś odnosi takie wrażenie patrząc na zdjęcia), tylko jednak delikatniejsze. Nie jest to jednak coś np. w stylu MUR, że kolorowe cienie trzeba stopniować, bo nałożone za mało mogą być zbyt szaro-bure. Tu nie ma żadnej "burości" odcień łososiowy jest łososiowy, a błękitny błękitny bez cienia burości, tylko są zwyczajnie jasne. Ale tak jak w przypadku MUR nie wystarczy mała ilość, trzeba nałożyć trochę więcej. Trochę nie tego się spodziewałam, ale nie mówię, że to źle, bo można stworzyć efekt półprzezroczystych pasteli, co też ma swój urok, a o wielu dużo droższych pastelowych paletkach takich jak np. Balonówa od Glamshopu czy te mini-pastelowe paletki od HudaBeauty czytałam podobne opinie, więc i chyba nawet dużo bardziej prestiżowe firmy mają problem z wyraźnymi pastelami. Najbardziej do gustu przypadły mi te na pograniczu żółtego i pastelowej zieleni - Wishful i Echo. Nie miałam jeszcze takiej zieleni, jasnej, pistacjowej, lekko zgaszonej z przyzwoitą pigmentacją, fajnie dopełnia się z tymi bardziej krzykliwymi limonkowymi zieleniami z innych palet i ładnie wygląda w połączeniu z błękitem. Fiolety nawet w najlepszych paletach mogą robić plamy, te tutaj nie robią mi takich numerów, nieprawdopodobne, a jednak. Nie ma odcieni typowo różowych, jest taki łososiowy, łososiowo-morelowy...? Te odcienie wyglądały mi na bardziej różowe, a to taki pastelowe morele, też w porządku, bo rzadko spotykane kolory, nie jestem może wielką fanką odcieni pomarańczowego, ale te tutaj mają swój urok i są dość oryginalne. Jest też cień biały. Nie kremowy, nie beżowy, ale biały i to też szanuję, bo może nie jest tak biały jak kreda, ale wystarczający np. to wycieniowania i rozjaśnienia linii makijażu, a czasami beż albo kremowy do tego nie pasuje.
Maty są specyficzne, nie mówię, że złe, po prostu inne i trzeba mieć tego świadomość. Gdybym kupiła Hudę za 3 razy tyle może bardziej nie mogłabym tego przeżyć. Natomiast połyski i satyny też mnie zaskoczyły, ale bardziej na plus. Też są miękkie, ale w pozytywnym sensie - nie jest to klejący się brokat i nie jest to coś, co wygląda "ciężko" na powiece, drobiny się ładnie wtapiają, nie wyglądają tandetnie, satyny ładnie łączą się z matami. Powiedziałąbym, że pierwsze skrzypce gra Frostbright, cień można nawet powiedzieć typu folia-brokat, jednak lekki jak piórko, klasyczny kolor srebrny, ponadczasowa klasyka i srebrny brokat w otoczeniu tych pasteli tworzy niezliczone możliwości dla kreatywnych. Reszta to połyski i satyny, są przede wszystkim lekkie, nie wyglądają ciężko na oku. 4 cienie są transparentne, opalizujące: Brrr-illiant ma ciekawe drobiny błękitne i złote, daje efekt mokrego oka, Euphoria błyszczy na zimny błękit, może minimalnie wpadający w pastelowy fiolet, Flash Breeze - jasna pastelowa złotawa zieleń, So surreal - pastelowy róż. No i to faktycznie może i jest surrealistyczne, bo przecież nie ma tu typowo różowych matów, ale jednak w połączeniu z łososiowymi albo fioletowymi kolorami to też nieźle wygląda. Te odcienie można używać jako toppery, bo takie połyski pięknie wpisują się w kolorystykę matów i satyn. Jest trochę odcieni szarawej i srebrnej satyny, Charmed to ciemny szary wpadający w czerń. Czerń to zdecydowanie nie jest, ale taki ciemnoszary cień z burym podtonem jest urokliwy i bardziej tu pasuje. Najczęściej jednak używam tych zielonkawych satyn, są urocze i pięknie łączą się z topperami. Mystical to unikatowy cień, bajkowy, zielony połysk przypominający skrzydła ważki. Fiolety i błękity też się wyróżniają i jak wspomniałam nie ma tu specjalnie różowych matów, a jednak różowe połyski są. - te jaśniejsze jeszcze ok, ale te ciemniejsze...? Ładne, ale jakoś nie pasują mi do tej palety, rosy Haze to taki wręcz malinowy ciemny róż i jest owszem piękny, ale w zasadzie jedyne z czym da się go tu połączyć to szarości i fioletowe satyny, bo połysk malinowo-różowy na tle nawet fioletowych czy łososiowych jasnych odcieni w ogóle mi się nie trzyma kupy.
Przyznam, że ciężko pracuje mi się łącząc cienie z palet o skrajnie różnej pigmentacji, a ta jest specyficzna. Nakładając cienie z innych paletek te tutaj dość łatwo giną w połączeniu z tymi mocniej napigmentowanymi z innych palet, po prostu tych drugich trzeba nakładać mniej, ale też różnie z tym wychodzi. Myślę, że ciężko o dobrą paletę w takiej kolorystyce, wybitna może nie jest, ale to też nie było proste, aby ją stworzyć.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie