Przy okazji ostatniej wizyty w drogerii DM za pozycję obowiązkową na liście zakupowej uznałam krem. Jeśli chodzi o sezon jesień/zima, to w tym czasie zawsze idzie w ruch krem z kwasem oraz przyzwoicie nawilżający krem. Z tych pierwszych wyboru nie było, więc w końcu, jedynie po popatrzeniu na składy i etykiety paru kremów, zdecydowałam się na krem na noc dla suchej skóry z dziką różą. Kosztował 3,45€, czyli około 15zł. Czy dobrze trafiłam? Zdecydowanie tak.
Na początku warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o kremy, to przy ich wyborze kieruję się dwojako. Albo ewidentnie musi być widać, że działają (jak dobre kremy na niedoskonałości), albo staję się bezwzględnie wymagająca, jeśli chodzi o skład kosmetyku - najlepiej, żeby nie zawierał żadnych substancji kiedykolwiek podejrzanych o komedogenność, podrażnienia, rakotwórcze działanie bądź inne negatywne działania. Dlatego spodobał mi się ten krem. Moja lista niepożądanych substancji w kremach jest już całkiem spora, niemniej cieszy mnie fakt że dzisiejszy bohater nie zawiera parafiny, glikolu propylenowego, konserwantów pochodzących od formaldehydu, parabenów i tym podobnych. Mamy za to olej słonecznikowy, olej z dzikiej róży, olej jojoba, glicerynę, olej awokado, olej sezamowy i oliwę z oliwek. Sporo naturalnych dobroci jak na jeden kosmetyk.
Jak jednak jest z jego działaniem? Przede wszystkim kremy z dziką różą mają specyficzny zapach, mi on osobiście dość nie odpowiada, kiedyś miałam inny krem z dziką różą i pachniał identycznie. Zbyt intensywny. Konsystencja niby lekko tłustawa, ale jeśli nałożymy kosmetyku mało, to szybciutko się wchłania i nie pozostawia żadnej lepkiej, wyczuwalnej na skórze warstwy. Nie powoduje błyszczenia się skóry również. Szczerze mówiąc to próbowałam nawet parę razy użyć go pod bardziej kryjący podkład i również się sprawdził - to znaczy nie wpłynął w żaden sposób na makijaż czy jego aplikację.
Niestety, dla skóry suchej obawiam się, że będzie za słaby. Wydaje mi się, że cera normalna, mieszana, a nawet tłusta mogą być z niej bardziej zadowolone, aniżeli skóra, dla której krem został przeznaczony. Sucha skóra prawdopodobnie potrzebuje więcej troski w nocy. Ogólnie skóra faktycznie jest nieco bardziej gładsza, bardziej miękka, a rano taka jakby wypoczęta. Najbardziej jednak krem przekonał mnie w zeszłym tygodniu - parę dni chodziłam z suchymi plackami przy nosi (chyba grzanie i/lub klimatyzacja zaczynają dawać się we znaki), już miałam zabierać się za maść z witaminą A albo Cicalfate Avene, a tu proszę bardzo, Alverde dało radę. Po trzech dniach systematycznej aplikacji nie było śladu. Oby tak dalej. Zazwyczaj jednak używam kremu co drugi, trzeci dzień, wymiennie z TriAcnealem Avene. Taki system pielęgnacji sprawdza się u mnie najlepiej. Nie zauważyłam, aby krem powodował powrót większej liczby niedoskonałości. Nie miał też wpływu na wydzielanie sebum, ale generalnie nie mam z tym problemu.
Tak jeszcze myślę, czego mogłabym się jeszcze do niego przyczepić i nic nie przychodzi mi na myśl. Okazuje się, że za 15zł też można kupić krem w sam raz trafiający w moje potrzeby. Szkoda tylko, że nie jest dostępny w Polsce. Niemniej, mogę go polecać z czystym sumieniem i zachęcać do wypróbowania go - skład genialny, nie szkodzi, a nawet pomaga. Mam teraz ochotę na inne kremy Alverde, jeśli nadarzy się okazja do zakupów w DM to pewnie na sezon wiosna/lato sięgnę po lżejszy nawilżacz w formie żelu-kremu, który ostatnio wybrała sobie koleżanka. Na razie jednak nacieszę się kremem z dziką różą, bo zapomniałam wspomnieć, że jest bardzo wydajny i nie można przeginać z aplikowaniem go, bo w pewnym momencie po prostu nie jest w stanie się bardziej wchłonąć. Posłuży więc pewnie jeszcze parę miesięcy.
Używam tego produktu od: paru miesięcy
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego