Sharina nie jest chuda. Nie wystają jej obojczyki, nie sterczą łokcie, nie straszą szpiczaste kolana. To najbardziej krągły ze znanych mi zapachów, i jednocześnie wcale w tej krągłości niełatwy. Bo o ile nasza kultura łatwo zaakceptuje bujne kształty Moniki Belluci, obleczone w konwencjonalne, czarne sukienki, o tyle nie przejdzie w niej raczej widok tancerki brzucha, z wyraźnie zarysowanymi boczkami i wałeczkami na plecach. Do pierwszego widoku jesteśmy przyzwyczajeni, do drugiego nie. Sharinie bliżej do tego drugiego wizerunku. Albo do tego, o którym myślał Czesław Miłosz,pisząc:
"Panie Boże lubiłem dżem truskawkowy
i ciemną słodycz kobiecego ciała" .
Otwiera się jak klasyczna baza perfum kwiatowo-orientalnych, czyli triadą przyprawy-kwiaty- drewna, przy czym wszystkiego jest dużo. Dużo więcej, niż europejskie standardy przewidują, a konwencja pomieści. Drewna sandałowego, miękkiego, wilgotnego i oleistego, wyczuwalnego od pierwszych nut, jest dużo, zmysłowych kwiatów i róży wzmocnionej ziołowym w swojej wymowie geranium jest dużo, kremowej słodyczy ylang ylang też jest duuuużo. Sharina kołysze bujnymi biodrami, na pewno grubo powyżej setki w obwodzie,od złotych monet na jej chuście aż troi się w oczach. Każdy z akcentów otwarcia jest efektowny,bezceremonialny i mocny.
Bez wątpienia jest tu wszystko, co kojarzymy z orientem, czyli przebogate arabeski kwiatowo-ambrowo-drzewne, świetnie podkreślone lekko brudnymi nutami zwierzęcymi-cywetem i kastoreum, użytymi na tyle hojnie, że osoby nienawykłe do tych lekko fizjologicznych woni mogą mieć pewien problem z przebrnięciem przez pierwszą fazę zapachu. Ja nawykłam do różnych woni i radzę sobie aplikując Sharinę mniej więcej dwadzieścia minut przed wyjściem z domu, bo w przybliżeniu tyle czasu zajmuje intensywnie zwierzęcym nutom oczyszczenie się do tego stopnia, że pozostaje po nich miękki, ciepły ślad kociego futra, za który odpowiada również dołączające później niemydlane, piżmo.
Zmysłowość takiego zestawienia nut jest niezaprzeczalna. Do tej leniwie topiącej się na skórze kompozycji, niezupełnie poddającej się podziałowi na nuty głowy, serca i bazy, dodano również trochę żywic, których nie jestem w stanie rozpoznać, i sporo złocistego,rozgrzewającego całość szafranu. Słodycz żywic, ambry i szafranu przybiera na mnie niekiedy formę zbliżoną do finiszu Ambre Narguile Hermesa, czyli zapachu szarlotki. W tle czai się jeszcze akord ambrowy, słonawy,bursztynowy, dodający nutom płynnej krągłości.
Całość jest zmysłowa, kobieca, bardzo słodka i obezwładniająco rozleniwiająca. Zapach zdaje się nie rozwijać, lecz "sunąć" po skórze. To nie jest woń na fitness ani do biegania. Sharina to wieczorowe ubranie, nadające się idealnie do leżenia na stercie futer i powolnego pożerania daktyli i chałwy. W ramach zabawy własną wizją kobiecości i własną wizją wieczoru, lecz nie w celu tuczenia się dla sułtana. Krągłość, łagodność, kobiecość i słodycz- o tym są te perfumy. Biada jednak temu, kto pomyli tę łagodność ze słabością. Sharina nie krzyczy, lecz szepcze, ale szept jest zdecydowany i wyraźny.
Niezwykła jest forma nośnika woni- to olejek, który nanosi się na ciało szklaną różdżką. Osiada na skórze, nie stapia się z nią, pracuje w miarę upływu dnia i ruchów nosiciela, pozostawiając wokół wyraźną, wyczuwalną aurę. Trwałość jest porażająca, na ubraniach, gdzie zdarzyło mi się nieostrożnie chlapnąć olejkiem, trzyma się bardzo mocno aż do prania, a średnio mocno- również po praniu.
To nie jest pierwszy Rasasi, którego poznanie zawdzięczam Dragonblood-ona ma genialną intuicję, jeśli chodzi o arabskie perfumy.