Moje kolorki to 465 Bubble Gum, 466 Dragee Bomp i 467 Cherry Swing. Oczywiście jak byłam na etapie lubienia błyszczyków to patrzyłam tylko na takie z drobinkami, także każdy z moich Guerlainowych błyszczoli ma mniejszą lub większą ich ilość.
Bubble Gum to średni, dość ciepły róż z delikatnymi drobinkami. Chyba mój ulubiony z całej trójcy, ma najmniej drobin i najbardziej korzystny dla mnie kolor. Przez mniejszą zawartość drobin ma też jakby więcej pigmentu kolorowego, co czyni go trochę mniej przejrzystym, niż dwa pozostałe.
Dragee Bomp jest chłodnym, dość jasnym zgaszonym różem, który nałożony sam na usta wydaje się niemalże niewidoczny, dlatego zazwyczaj nakładam go na pomadki w celu dodania im trójwymiarowości, ponieważ ten odcień zawiera złote i różowe drobinki, które pięknie odbijają światło. Drobinek jest jednak więcej, niż w Bubble Gum.
Cherry Swing to najbardziej drobinkowy błyszczyk z trzech, niby różowy, ale na moich ustach wygląda trochę jakby był czerwonawy. Drobin jest pierdyliard, także kwestia gustu, mnie się akurat to podobało (kiedyś).
Wszystkie trzy błyszczyki prócz ilości zawartych w nich drobin nie różnią się między sobą wiele. Każdy jest zamknięty w pięknym i jak przystało na Guerlain miłym dla oka opakowaniu. Pojemność 7,5 ml sprawia, że te produkty starczą nam na bardzo długo.
Gloss d'Enfer mają bardzo przyjemny zapach, podobny trochę do kuleczek z tej firmy. Niestety jest on dość mocny i się utrzymuje, także czujemy go pod nosem jeszcze przez jakiś czas po nałożeniu.
Aplikator jest bardzo komfortowy. Nabiera odpowiednią ilość, zazwyczaj na trzy razy mam usta pięknie pokryte kolorkiem.
Komfort noszenia - otóż według mnie błyszczyki z Guerlain to jedne z najbardziej komfortowych błyszczyków, jakie miałam przyjemność używać. Mają delikatną formułę, delikatnie nawilżają (nawet jak nałożę na spierzchnięte wargi to po chwili nie mam już takiego dyskomfortu). Ponadto jak już pisałam przed chwilą aplikator jest precyzyjny i wygodny w użyciu. Maziajce te utrzymują się na moich ustach około dwóch, czasem dwie i pół godziny, potem muszę wykonać poprawki. Nie ma szans, że wytrzymają jedzenie i picie. Jeśli jednak nie będziemy nic konsumować to te dwie godziny będziemy je mieli na ustach bez obawy, że coś jest nie tak. Po tym czasie zaczynają delikatnie zanikać. Nie ma jednak brzydkiego zjadania się od środka, czy rozmazywania poza kontur. Nie tworzą też takich dziwnych białych skupisk (nawet nie wiem, jak to nazwać) w kącikach. W kwestii klejenia się na ustach też wypadają lepiej, niż inne tego typu produkty, mam wrażenie, że kleją się mniej niż na przykład Glossimery z Chanela.
Co do samych kolorów to Bubble Gum kupiłam sobie stacjonarnie macając go wcześniej, natomiast dwa pozostałe wzięłam w ciemno online na promocji i niestety jak można się domyślić nie do końca mi te kolory podpasowały, ale tak to jest, jak ktoś kieruje się swatchami w necie :D Najmniej lubię Cherry Swing, bo drobin ma zdecydowanie za dużo, w sztucznym świetle wygląda to przepięknie i generalnie na co dzień też go noszę, ale wybijają z tego koloru czerwonawe podtony i tak szczególnie mi on nie leży. Dragee Bomp natomiast w mojej ocenie jest dla mnie za jasny, ale czasem nakładam go na pomadki, a innym razem nakładam go na usta pomalowane uprzednio konturówką (kontur i wypełnienie) i wtedy mi się podoba. Sam - nie za bardzo, bo mam wrażenie, że wyglądam w nim trochę za mdło.
Podsumowując - pod kątem jakości i komfortu - dla mnie najlepsze.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie