Glinki, ja i moja mieszana cera zacieśniłyśmy więzi już jakiś czas temu i można by rzec, że pozostajemy w przyjaźni, a nawet przechodzimy wzajemną fascynację. Do grona znajomych zapragnęłam zaprosić żółtą odmianę glinki, lecz niestety o przyjacielskich stosunkach mówić nie możemy.
Glinka (Kaolinite) to proszek o żółtawo-oliwnym zabarwieniu. Zapach jest delikatny, bardzo charakterystyczny dla większości glinek. Glinka oferowana przez Zrób Sobie Krem jest bardzo dobrej jakości: drobny proszek, dobrze oczyszczony, bez piaskowy, nie farbuje skóry. Produkt pochodzi z Francji. Glinka bogata jest w żelazo, które nadaje jej żółty, radosny kolor. Poza tym znajdują się w niej: glin, krzem, magnez, potas. Polecana jest osobom z trądzikiem, skórą tłustą, zmęczoną i dojrzałą. Jak wszystkie glinki odtłuszcza, matuje i wzbogaca skórę o sole mineralne. Dodatkowo wygładza, usuwa toksyny oraz przyspiesza gojenie się ran.
Glinkę mieszam z wodą w takich proporcjach, aby powstała gładka i jednolita masa, którą nakładam na twarz. Nie pozwalam jej wyschnąć, spryskuję maskę wodą termalną lub hydrolatami, aby w dotyku cały czas pozostawała wilgotna i kleiła się do palca. Zmywam zwykle po ok. 15 minutach wykonując masaż. Kilka razy próbowałam mieszać ją z olejami, ale nie chciała z nimi współpracować – warstwa olejowa oddzielała się, a glinka zbijała w grudki, więc połączeniem glinka + olej nie zawracałam sobie więcej głowy.
Cera po zabiegu jest przede wszystkim matowa – nadmiar sebum zostaje ściągnięte, jednak strefa T, czyli ta najbardziej tłusta, staje się mocno odwodniona i przesuszona. Natychmiast muszę nałożyć krem, który zniweluje to nieprzyjemne napięcie skóry. Co do oczyszczania: na moją cerę zdecydowanie lepiej działa pod tym względem spirulina lub Ghassoul; po żółtej nie widzę większych efektów: pory sprawiają wrażenie kompletnie nie wzruszonych obecnością glinki, a ewentualne wypryski dumnie czerwienią się dalej - nie są podsuszone. Skóra jest po niej odrobinę gładsza, ale też bez szaleństw.
Warto odnotować, że poza przesuszeniem nie spowodowała u mnie innych nieprzyjemności: podrażnienia, uczulenia itd.
Postanowiłam wypróbować ją na ciało – podobno doskonale wygładza i niweluje cellulit. Tere – fere. Robiłam peeling ciała, aby wspomóc penetrowanie skóry przez dobroczynne składniki. Rozrabiałam ją tradycyjnie z wodą, nakładałam na ‘problematyczne strefy’, zawijałam się w folię spożywczą, po czym wbijałam się w jakże kobiece wyciągnięte spodnie dresowe i czekałam. Zmywałam glinkę ciepłą woda. Zabieg powtarzałam 2 razy w tygodniu przez miesiąc, bo na tyle wystarczyło mi glinki. Efektów brak: ani wygładzenia, ani ujędrnienia, a cellulit jak był, tak jest.
Nie oczekuję od żółtej glinki cudów, ale w zestawieniu z innymi, które stosowałam, wypada dosyć blado. Dla mojej cery jest za agresywna, chociaż mieszczę się w grupie docelowej. Również jako specyfik do ciała nic nie zdziałała, a bawienie się w foliowanie i sprzątanie żółtych plan z wanny nie należało do największych atrakcji. Raczej nie zdecyduję się na kolejne jej porcję, pozostanę wierna białej i Ghassoul.
Używam tego produktu od: pół roku
Ilość zużytych opakowań: 250g