PUDER DLA MĘŻCZYZN :mdleje:
Od wersji standardowej różni się czarnym pudełkiem (tym kartonowym) oraz dodatkiem wyciągu z wąkrotki czy czegoś tam. Że niby dla męskiej tłustej skóry. Puder, będący rzekomo formułą kremu osuszoną do postaci kamienia - kreowany na legendę - jest w rzeczywistości zupełnie zwyczajną kolorówką. Filarem pudru jest talk (2 miejsce w składzie, po mice). Ponadto dostajemy tu parafinę, silikon, glikol propylenowy oraz gąszcz konserwantów typu fenoksyetanol czy disodium EDTA i tym podobne. Są też obecne liczne wyciągi roślinne, ale dopiero w dużo dalszej części składu. Fajnie, że są, ale wątpliwe, czy zdziałają cokolwiek. Puder sam w sobie zawiera rzeczy, przez które ciężko się "przebić" (parafina, silikon), ponadto aplikuje się go na twarz, na której zazwyczaj jest już szereg innych kosmetyków. Zatem zawartość wyciągów roślinnych (jak również kwasu hialorunowego) w przypadku kolorówki, to jedynie bajer, zwany marketingiem.
Puder jako puder (a nie jako krem, osuszony krem, kamień czy cholera wie co jeszcze) jest całkiem fajny. Ładny brązowy kolor (z żółtym podtonem, ultra ciepłym), zero brokatu. Przy moim typie karnacji mogę stosować go na całą twarz. Do konturowania byłby chyba za mało widoczny, zresztą nie umiem tego robić i nie odczuwam potrzeby.
Puder, mówiąc bez ogródek, po prostu imituje opaleniznę, opalając na zdecydowany brąz. Jak dla mnie, jest to kosmetyk wyłącznie na słoneczne lato oraz wyłącznie dla średnich lub ciemnych karnacji. Nie wyobrażam sobie używania tego pudru poza sezonem wakacyjnym, przy bladej szyi czy dłoniach. Przy zimnych karnacjach odpada nawet w środku lata, bo odcień ociera się jednak o pomarańcz (w zetknięciu z chłodną karnacją).
Używam go na krem pielęgnacyjny, bez podkładu czy innych cudów. Daje ładny efekt podrasowania cery. Krzywdy nie robi, pod warunkiem użycia rozsądnej ilości. Należy uważać, bo umalowana nim twarz brudzi wszystko dookoła. Wtulenie twarzy w białą koszulę jakiegoś przystojniaka skończy się katastrofą (ale to akurat standardowe uroki chyba wszystkich pudrów). Wymaga używania bibułek w ciągu dnia, ale raczej nie wzmaga przetłuszczania cery. Ewentualne poprawki w ciągu dnia to ryzykowna sprawa, efekt solarium nieunikniony.
Główne zastrzeżenie jakie mam, dotyczy efektu uzyskiwanej opalenizny - jest zbyt dosłowna, z dziwnym efektem jakby lekkiego przypieczenia skóry (nie chodzi o kolor, tylko o dziwną fakturę). Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. Może zresztą nie jest to wina pudru, tylko moja. Nie lubię efektu wyraźnie opalonej twarzy, ponadto moja cera jest daleka od ideału, czyli wszystkie kosmetyki kolorowe mogą podkreślać jej mankamenty, zamiast je wyciszać.
Puderniczka szału nie robi, za to lusterko doskonałe. Zapach paskudny, jakby kosmetyk leżał od wielu lat w starym zakurzonym kufrze na strychu.
Cena? Kosmiczna. By nie powiedzieć... KOMICZNA ;)
Zakupiłam go w salonie firmowym, świadomie i chętnie. Nie chodzi o to, że żałuję zakupu, bo w sumie nie żałuję (jakoś bardzo). Chodzi o to, że ani skład kosmetyku, ani opakowanie ani tym bardziej marka - w żaden sposób nie tłumaczą tak idiotycznej ceny.
Nazywanie go szumnie pielęgnacją i wywindowanie ceny do 140 złotych - to żenada.
Brednie o "formule kremu pielęgnacyjnego osuszonego do postaci kamienia" - to żenada do kwadratu (zrobili krem, a potem go uprażyli w piekarniku czy jak?).
To jest dobry zwykły puder brązujący, wart nie więcej niż 50 złotych.
Jednak WIELKIE BRAWA :ehem: za ładny kolor i względną matowość :ehem:
Ach, i jeszcze jedno - bardzo się cieszę, że mój facet NIE maluje się... :mdleje:
Używam tego produktu od: ponad 3 tygodnie
Ilość zużytych opakowań: pierwsze w trakcie, wystarczy do końca świata