Sexy Amber znalazłam, szukając korka do innych perfum w jednej z moich skrzyń z różnościami. nie wiem, jak długo je mam, ale widocznie to był zapomniany prezent. no, dobrze. zaaplikowałam, przetestowałam. muszę przyznać, że nijak nie pasują do mojej kolekcji. nie chodzi o to, że są brzydkie, że nie podobają mi się, bo nie jest tak, ale to nie jest ten kierunek, w którym gustuję. ogólnie przyjemne, nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego kojarzone są z mydłem? to kompozycja oparta na połączeniu ambry, białych kwiatów i drewienek. jest kremowa, gdzieś tam w oddali majaczy pomarańczowy akord. ale mydło? NaC15H31COO? C17H35COONa? zapach jest ciepły, otulający, krzykliwy wręcz (ale to z początku, później uspokaja się i grzecznie osiada na właścicielce). początek, niestety, jest trudny. dostajemy po nosie ordynarnym, wulgarnym "psiknięciem". co gorsza, natychmiast zainfekowana zostaje przestrzeń dookoła nas, już nie mamy szans na ukrycie się, bycie niezauważoną. uważam, że to jest właśnie duży minus tych perfum - zbyt ciężkie, histeryczne otwarcie. po jakimś czasie one naprawdę robią się miłe, ciche, ciepło wibrują na skórze. kojarzy mi się to z zachodzącym słońcem, plażą, drinkiem z parasolką. są niezmienne cały czas - kwiaty, ambra, drewno, krem, aż do totalnego wyciszenia. ciekawe, jak będą prezentować się w deszczu. przy najbliższej okazji nie omieszkam spróbować. myślę, że będą nadawać się na wyjście do teatru, kolację, czy wieczorny spacer. dość trwałe, ogromna projekcja. nie sądzę, abym użyła je do pracy, są po prostu zbyt "głośne".