Kupiłam peeling Pai na promocji w zestawie z kaolinową maseczką w niedziałającym obecnie (o ile się orientuję) polskim sklepie internetowym.
Bardzo chciałam spróbować czegoś tej marki lubianej przez gwiazdy, np. Natalie Portman, i polecanej przez blogerki, szczególnie brytyjskie (Pai to ekologiczna brytyjska marka). A akurat cena zestawu była bardzo przyjazna, więc się zdecydowałam.
Na opakowaniu mamy informację, że jest to peeling rozświetlający, a także specyficzny sposób użycia, tzn. 2 pompki produktu, masaż na sucho, potem odrobina wody dzięki, której peeling staje się mleczkiem i spłukujemy. Peeling jest ważny 6m po otwarciu. W składzie kosmetyku znajdziemy przede wszystkim bazę z kilku olejków - słonecznikowego, kukui, migdałowego, z pestek brzoskwini i innych, glicerynę, hydrolat pomarańczowy i ziarenka jojoba, które zapewniają bardzo bezpieczny peeling dzięki regularnemu kształtowi - dlatego jest on polecany osobom ze skórą problematyczną i wrażliwą. Jakie jest więc działanie według producenta - delikatny peeling przy jednoczesnym nawilżeniu skóry, które doda jej blasku. To tyle jeśli chodzi o reklamy ;)
Nie ukrywam, że byłam bardzo podekscytowana przed pierwszym użyciem i równie mocno rozczarowana po. Peeling ma bowiem żelową, ale bardzo tępą, zwarta konsystencję i cięężko się nim pracuje. Jest trochę jak plastelina - musi się rozgrzać, zanim przejdziemy do sedna sprawy czyli peelingu. I tutaj mini drobinki mają tyle plusów co minusów - bo o ile są bardzo delikatne, o tyle zrobić nimi dokładny peeling bywa ciężko. Ja gdzieś w połowie użytkowania (tak, wcześniej używałam bo używałam - 3 minuty masaż, efekt po, taki sobie, skrzydełka nosa, podbródek - czyli newralgiczne miejsca - jak przed tak i po, i ta myśl \'ale cię objadę na wizażu...\' ;) ) miałam taki przypadek, że zaczęłam masować twarz, weszłam po coś do pokoju i zagapiłam się na filmie, siedziałam z 10 minut i masowałam machinalnie - to było olśnienie... Zjechałam drobinki praktycznie do zera, a tępy, lepki żel zamienił się w ślizgający się olejek. Po zmyciu twarz była po prostu śliczna, rozjaśniona, czysta, naprawdę super. Pierwszy raz odkąd go kupiłam byłam zadowolona i od tej pory już wiedziałam, że jeśli chcę uzyskać należyty efekt musimy poświęcić sobie więcej czasu.
Ale nie zawsze jest tak, że mamy godzinę na samo przygotowanie twarzy przed makijażem lub choćby demakijaż. I dlatego muszę stwierdzić, że peeling jest niepraktyczny. Najlepiej sprawdza się w swoistym rytuale piękna, kiedy po peelingu następuje jeszcze maseczka i cała reszta... kiedy mamy na masaż czas. Z drugiej strony, taki dłuższy masaż świetnie poprawia ukrwienie nie mówiąc już o tym, że olejki wspaniale działają nawet na osoby z cerą tłustą czy mieszaną (a ja taką posiadam), bo efekt po długim masażu był naprawdę zachwycający :) Miękka, czysta, zdrowa, jakby dotleniona po detoksie twarz. Dlatego też peeling był idealny przed makijażem, bo nie potrzebowałam kremu, ale powtórzę po raz kolejny - tylko jeśli miałam odpowiedni zapas czasu. Byłby z niego świetny peeling codzienny, ale przez to, że jest pracochłonny jest tylko dobry. Ja używałam go codziennie, bo o prostu czułam, że tego potrzebuję, ścierał lekko, dlatego każdego wieczoru robiłam powtórkę, inaczej nie czułabym się odpowiednio czysta przed kremem nawilżającym.
Patrząc na właściwości kosmetyku, myślę, że śmiało można go określić jako uniwersalny produkt, odpowiedni dla każdej cery. I wrażliwe dziewczyny absolutnie nie powinny się go obawiać, porównując go do peelingu różanego Ziaji, bo to pierwszy produkt o podobnych właściwościach, który przychodzi mi do głowy, peeling Pai jest zdecydowanie delikatniejszy.
Z danych technicznych, kosmetyk ma ładne opakowanie z pompką, higieniczne, ale nie do końca przemyślane przez wspomnianą gęstą, tępą konsystencję, na szczęście jednak pompka nie zapchała mi się, bo peeling nie miał tendencji do zbierania się u ujścia. Nie widać też ile kosmetyku się zużyło i zmyliło mnie to raz, miałam już go wyrzucić, myślałam że się skończył, a tu niespodzianka, pobawiłam się trochę i jeszcze na 5-6 razy starczyło.. Przyszłe posiadaczki uprzedzam. :) Produkt miał nienachalny, przyjemny zapach.
Podsumowując, bez wątpienia jest to piękny kosmetyk: organiczny, złuszczający i nawilżający zarazem, wyjątkowo delikatny. Odpowiedni dla każdej cery. Jednak, jeśli ktoś lubi mocne peelingi mechaniczne lub po prostu ma tendencję do szybkiego nawarstwiania się naskórka może być niewystarczający po prostu. A szkoda się rozczarować takim cackiem. ;) I szkoda wydać spore pieniążki na coś czego nie będziemy używać lub co nas nie zadowoli. Jeśli chodzi o osoby z cerą tłustą/mieszaną, jak swego rodzaju zamiennik mogłabym polecić peeling Himalaya Gentle Exfoliating Walnut Scrub, kremowy, delikatny, ale mimo wszystko o większej mocy niż Pai, mam po nim bardzo dobre wspomnienia. Jeśli chodzi o Pai kluczem do jego skuteczności jest naprawdę długi, dokładny masaż. I decydując się na współpracę z nim trzeba o tym pamiętać! :)
Używam tego produktu od: używałam ok. pół roku
Ilość zużytych opakowań: 50 ml