NAD TYTUŁEM RECENZJI POMYŚLĘ JUTRO...
W warszawskich Inglotach kosztuje 189 złotych za 50 mililitrów.
Nastawiłam się na bukiet kwiatów, a zastałam leśne poszycie i las iglasty.
Uczciwie przyznam, opisu nut zapachowych nie czytałam. Kwiaty z założenia są w każdych perfumach, więc tak czy inaczej jakaś wariacja na ich temat wydawała mi się oczywista w Original. Jednak w tym zapachu nic nie jest oczywiste.
Bez sugerowania się opisem deklarowanych nut zapachowych, przeprowadziłam kilka testów i z wielkim zaskoczeniem wykryłam tu powiew lasu iglastego znany mi z Elixira od Hermesa. Jakby żywica (tyle, że bladziutka) przepleciona pachnącymi igłami sosny. Coś pięknego, ale nie sposób przeoczyć faktu, że to piękno ma bardzo wyraźny przechył w męską stronę.
Potem minimalnie wysładza się (czy raczej: sosna znika) i można się wtedy doszukać również jakichś kwiatów. Nie wiem jakich, bo o kwiatach mam marne pojęcie.
Po odparowaniu lasu iglastego, robi się jednak rozczarowująco banalnie i nijako. Trzeba jednak przyznać, że nawet w tym znikaniu zapachu ze skóry i w tej jego końcowej banalności, jest Klasa przez duże K. Na drugi dzień, przy samej skórze czuć mgliste wspomnienie zapachu męskiej wody kolońskiej.
Trwałość, delikatnie mówiąc, bardzo umiarkowana.
Projekcja, delikatnie mówiąc, bardzo bliska ciału.
W porównaniu z gęstym, żywicznym Elixirem, wczepiającym się w ubrania na długie tygodnie mimo prania - Original jest przezroczysto-zielonkawy, nieśmiały, by nie powiedzieć: nieobecny. Brak jakiejkolwiek mocy to wielka skucha w tym zapachu. Tego zapachu po prostu... nie ma.
Kompozycja (teoretycznie) - ładna, elegancka, w dobrym guście.
Jak biała lniana koszula lub markowy klasyczny żakiet włożony na biały tiszert z wysokogatunkowej bawełny. Lub jak japonki i markowe okulary przeciwsłoneczne podczas porannej kawy gdzieś w małym miasteczku na południu Europy. Lub jak każde inne ubranie, byle dobrej jakości, w klasycznym fasonie i koniecznie w pierwszej połowie dnia.
Bo jeśli wieczorem - to tylko latem i tylko w określonych okolicznościach.
Do czego zmierzam - to zapach wybitnie dzienny, letni, kawiarenkowo-korporacyjno-biznesowy. Odpada na wieczory, randki, wszelakie kolacje przy świecach, bale, opery, kluby, śnieg za oknem i siarczyste mrozy. Ten zapach kojarzy mi się również z top modelką ubraną w baleriny, dżinsy rurki, lnianą koszulę i okulary Prady, wędrującą na casting gdzieś po uliczkach Paryża lub w zgiełku Nowego Jorku. Zazwyczaj nie przypisuję zapachów do pór roku, dnia czy ubiorów, jednak ubranie się w Original do małej czarnej na Sylwestra byłoby jak założenie japonek na bose stopy do sukni wieczorowej. Do tego zapachu nie wyobrażam sobie też żadnego makijażu mocniejszego niż tylko odrobina jasnego matującego pudru i tylko bezbarwny błyszczyk.
Fajnie, że to polska Rubik, jedna z najlepszych modelek świata i w świecie znana.
Fajnie, że to polski Inglot, jedna z najciekawszych kolorówek świata i w świecie znana.
Szkoda, że butelka ciut tandetna (plastikowy atomizer) i że zapach tak nietrwały.
Szkoda, że cena tak absurdalna, bo to nie powinno kosztować więcej niż 99 złotych.
Szkoda, że kompozycja teoretycznie udana, a w praktyce - poległa na parametrach...
Podsumowując:
1. Dla kobiet lubujących się w ultrakobiecych, jednoznacznie damskich perfumach, ten zapach będzie zapachem niemal jednoznacznie męskim.
2. Dla kobiet preferujących kompozycje sportowe, uniseksowe lub wręcz męskie - ten zapach to będzie bułka z masłem. Łatwo, przyjemnie i może nawet jednoznacznie kobieco. Tyle, że drogo, a mimo wysokiej ceny - mało intensywnie.
3. Dla mężczyzn będzie tu po prostu męsko, choć oczywiście jeśli sprowadzić tę kompozycję do działu męskiego, to warto zaznaczyć, że to jest (byłby?) zapach męski w sposób nowoczesny, metroseksualny czy jak tam się to określa.
4. Jest jeszcze dodatkowa kategoria odbiorców - osoby, które kochają kompozycje Hermesa i które rozpływają się z zachwytu nad Elixirem. Te osoby będą po prostu rozczarowane i jednocześnie utwierdzą się (który to już raz?) w przekonaniu, że lepiej wydać kilka stów na Elixir niż na cokolwiek innego - w tym przypadku 189 złotych (czyli prawie dwie stówy) na Rubik.
Zaliczam się do grupy nr 2 i 4. Czyli jestem targetem teoretycznie łatwym do omamienia mnie tym zapachem, ale w rzeczywistości trudnym, bo Hermes bezlitośnie zawyżył poprzeczkę.
Nie kupię tych perfum za taką kwotę, ale obawiam się, że nawet gdyby kosztowały dużo mniej - to i tak raczej nie skusiłabym się na zapach tak nieobecny...
To ładne perfumy, ale ciężko byłoby mi znaleźć jakieś konkretne argumenty, aby jednak je kupić. Są jak bransoletka z rzemyka - owszem, ładne, ale w sumie obojętne. Czy się to na siebie założy, czy nie - różnicy i tak nikt (ani my sami) nie zauważy(my).
Może właśnie dlatego nie wiem jak zatytułować recenzję...
Używam tego produktu od: testy
Ilość zużytych opakowań: testy