"Przebiśniegi"....
Te perfumy to historia. A raczej baśń.
Ujęły mnie i oczarowały od pierwszego powąchania koreczka, od pierwszego rozpylenia mgiełki na szyję. Zakochałam się... Długo się zastanawiałam, jak tu je zrecenzować..? Aż w końcu chyba coś mnie olśniło, przyszła wena i motywacja, no i proszę! Posłuchajcie...
Flakonik dość dobrze odpowiada zawartości, chociaż gdyby miał być dokładnym jego odwzorowaniem, musiałby być uzupełniony jakimiś finezyjnymi elementami z nawiązaniem do baśni. Na koreczku mogłaby siedzieć leśna wróżka albo jakaś inna nimfa wodna, zaś sam koreczek mógłby mieć kształt sierpu księżyca? Brzuszek mógłby być ozdobiony koronką szronu - jak zamarznięta szyba w oknie podczas późno grudniowej nocy. A tak, falonik jest kanciasty, prosty, minimalistyczny... według mnie bardzo ładny. Kolorystycznie zgrywa się z zapachem, gdyż jest to zapach zim(n)y. Oszroniony, pokryty szadzią, otoczony ostrzami sopli lodu. Nie wiem, skąd nazwa "Romance", ale temu zapachowi ona kompletnie nie przystoi - nie ma w nim krztyny namiętnych pocałunków i splotów ciał, ani upojnych nocy, ociekającego seksu... To zupełnie nie jest ten kierunek! Któraś z pań napisała, że ten zapach jest nierealny, eteryczny, jakby nie z tego świata, jakby przeznaczony dla sylfid i driad - dokładnie tak jest. Subtelność, kruchość lodu, nietrwałość śnieżynek, nieśmiałość przebiśniegów, dźwięk trzaskającej tafli lodu zmarzniętego jeziora pod nieuważną stopą jakiejś zagubionej księżniczki, tajemniczy las zasypany gęstym śniegiem, oświetlony słabym blaskiem księżyca. To zapach fiołków w środku zimy. Powiedzieć, że ubóstwiam go to jak nic nie powiedzieć. Nie widzę w tym zapachu "kobiet wiecznie zakochanych". Jeśli to romantyczki, to tylko niepoprawne, skryte, płoche jak sarny, zimne jak lód i wyniosłe, jednocześnie trochę naiwne. Nie jest to zapach dla każdej kobiety, co potwierdzają tutejsze opinie. Czy jest migrenogenny? - tak (choć mnie od niego głowa nie boli).
Kompozycja zapachowa składa się głównie z kwiatów - ja wyczuwam lilie, fiołki, frezje, róże... Później dołącza goździk i coś a'la konwalia. Czy może być piękniej? Bukiet ten dzierży zimna dziewczęca dłoń... Nuty zielone i ziołowe też w nim odnajduję (rumianek, bergamotka), a to wszystko uzupełnione jest czymś co przypomina słodki kwiat pomarańczy, kojący zmysły, cichy i spokojny lotos, oraz kwaskowatymi cytrusami, które wyskakują co jakiś czas i dają o sobie znać; owocu liczi, imbiru, podobnie jak paczuli, które to są w składzie nie wyczuwam, ale też nie jestem taką wprawioną w boju znawczynią perfum, która mogłaby bez problemu wskazać wszystkie nuty. Wyczuwam za to dużo mchu dębowego nadającego kompozycji leśnego klimatu i białego piżma, które sprawia, że perfumy są czyste i delikatne.
To nieoczywisty zapach i ma coś wspólnego z "Pure Poison" od Diora, choć "Czysta trucizna" jest bardziej dojrzała, kobieca, a "Romans" to młode dziewczę. Powiedziałabym: dziewica. Jest biel. Jest wręcz przezroczyste, transparentne srebro, kwiaty pokryte śniegiem, łodygi ściśnięte w zimnej pięści. Uwielbiam je nosić zimą, podczas największych mrozów - idealnie komponują się z zaśnieżonym krajobrazem. Iść w zimowy wieczór do lasu, mając te perfumy na sobie to niesamowite doświadczenie... Jest w tym coś, co mrozi krew w żyłach... (...) Te zielone elementy i świeżość doskonale sprawdzą się także wiosną i latem (a nawet użycie ich jesienią nie byłoby głupim pomysłem), choć wówczas odbiór zapachu będzie inny, a dramaturgia, która udziela się zimą straci na sile... Mimo wszystko zachowają swój specyficzny rodzaj mroku i melancholii... Pozostawiając go w tle, zaś na pierwszy plan wysuną się głównie ukradkowe spojrzenia w stronę obiektu westchnień i nieśmiałe pocałunki. Tak jakby radość i świeżość spłatała się z czymś tęsknym i ulotnym... Pięknie ujęty zapach. Bardzo emocjonalny. I taki... szklisty.
Niezwykle perfumy, które nabierają innego znaczenia, gdy zacznie się z nimi eksperymentować i wyjdzie się poza schemat mówiący kwiaty = sezon wiosna/lato, a więc lekko, radośnie i beztrosko. Owszem, wtedy też je noszę z przyjemnością i czuję się jakbym zgubiła się w dziwnym baśniowym lesie, który niby jest zielony... niby złote światło zachodzącego słońca przebijające się przez liście sprawia, że sceneria daleka jest od horroru, jednak dziwne szmery w trawie przyprawiają o napięcie... W pierwszej chwili. Bo cóż to może być takiego? No przecież, że mała śliczna myszka! :)
Komu mogłabym polecić te perfumy? Przede wszystkim zwolenniczkom "Pure Poison" od Diora. Wcale nie musicie mieć takiego podejścia jak ja, ani doszukiwać się w tym zapachu śniegu, lodu, mgieł i lasu w świetle księżyca. Wystarczy, że dobrze czujecie się w białych kwiatach (szczególnie w lilii - bo ta jest dość intensywna) i w świeżości leśnej i łąkowej zieleni nieznacznie podlanej cytrusowymi olejkami. Ja już prawie zużyłam flaszeczkę, którą mam, dlatego zaczęłam oszczędzać i rozglądać się za następną, bo to jedne z moich ukochanych kwieciuchów, SĄ MOJE! ♥️ Ubolewam tylko na subtelną projekcją (wyczuwalne z metra... może z dwóch..?) i - jak na moje potrzeby - za krótką trwałością (zaledwie kilka godzin)... Przecież one są tak cudne, że powinny nie dać się zszorować ze skóry przez dwa dni!!! - wtedy byłabym ukontentowana.